poniedziałek, 26 maja 2014

Trzeci.

Cześć,
ślę Wam kolejną część :-)
Korzystając z okazji... Jeśli macie trochę czasu i jesteście fanami Sevmionie, to mam coś dla Was.
Pozdrawiam autorkę i zapraszam na:
mroczneczesciduszy.blox.pl
lub
poinnejstronieczasu.blox.pl
Jeśli jeszcze nie odwiedzałyście tych stron, to naprawdę polecam. Świetna lektura.
Pozdrawiam, Rouse.

Tylko martwi nie mają nadziei.
[ Teokryt ]
   
    
      Sen. Jedna z form odpoczynku ciała i umysłu. To coś, co zabiera cię do swojego świata i nie musisz się martwić, co będzie dalej. Historia tworzy się sama, a ty musisz tylko obserwować.
Inaczej jest, gdy bierzesz udział w koszmarze. Jest to stan, w którym nie odpoczywasz pod żadnym pozorem, a zadane rany nie goją się tak szybko jakbyśmy tego pragnęli. Pojawiają się wtedy, gdy nie możemy o czymś zapomnieć. To coś, co nas prześladuje i nie daje nam spokoju. Przypomina ci o wszystkich złych chwilach, o których nie chcesz pamiętać, a najchętniej wyciąłbyś je ze swojego życiorysu, by nie dokuczały już nigdy więcej.

      Biegł. Biegł bardzo szybko starając się unikać min, które były rozstawione w każdym możliwym miejscu na wyspie. Włosy, które były o wiele za długie utrudniały widoczność. Miał kiepską kondycję, bo nigdy nie przepadał za sportem. Ale musiał. Nagle poczuł przeszywający ból w rejonach barków. I Padł na ziemie. Ostatnie co poczuł, to wojskowy but, który odwracał jego twarz, by można zobaczyć, czy napastnik prawidłowo wykonał swoją część zadania.

    Paraliżujący chłód. Ktoś wylał mu kubeł zimnej wody na twarz. Było to coś okropnego, bo niezagojone rany piekły jeszcze mocniej niż dotychczas. Niepewnie próbował otworzyć oczy. Obraz pojawiał się stopniowo, najpierw był mocno zamazany, potem pojawiały się kontury. Na jedno oko nie widział wcale. Było zbyt mocno podpuchnięte. Po kilku minutach widział już całkiem wyraźnie jak na obecny stan. Znajdowali się w czymś na kształt namiotu.  Było ich czterech. Trzech z nich miało nałożone maski na twarze, czwarty siedział przy biurku, a nogi miał wyłożone na deski. Klęczał, a jego ręce były skrępowane z tyłu.
-Dzień dobry, Panie Malfoy. Nie zdawałem sobie sprawy z pana sprytu. Nikt nie wytrzymał w tym miejscu dłużej niż dwa tygodnie. Ty tu już jesteś trzeci miesiąc. Powiedz mi, jak to możliwe, że taki życiowy nieudacznik jak ty, wytrzymał tu tak długo?- Mężczyzna podniósł się z siedzenia i podszedł do niego.- Wiesz jak nazywają to miejsce?- Spytał, jakby od niechcenia.- Domem szatana… A my pokażemy ci dlaczego…- Na jego twarzy pojawił się sadystyczny uśmiech, który pogłębiał się z każdym wypowiedzianym słowem. Teraz to był już jego koniec. Siłą został wyprowadzony na zewnątrz, po czym rzucili go na ziemie. Jak ostatniego śmiecia. Jak zbędną rzecz. Jednak to, co dla niego planowali było o wiele gorsze. Nagle jakby znikąd pojawił się przed nim krąg. Krąg ludzi, którzy mieli czarne maski na twarzy. Czuł się jak w jakimś głupim filmie. Zdarzenia były nazbyt  podobne do tych, które pamiętał z dzieciństwa. Facet bez maski zatarł ręce i zapalił cygaro. Podparł się spokojnie i wypowiedział jedno, w zasadzie niepotrzebne, słowo…
  
    Było ciemno, a obok mnie siedziała matka. Była zmartwiona. Po dzisiejszym spotkaniu CMD myślałem, że nic gorszego mnie już nie spotka, jednak życie potrafi zaskakiwać. Otarłem czoło z potu i odetchnąłem głęboko kilka razy, tylko po to, by uspokoić oddech. Spojrzałem na matkę. Jej oczy były mętne, choć skrywała się w nich troska i smutek.
      To nie pierwszy raz, gdy budzę krzykiem pół domu. Trudno jest zapomnieć rzeczy, które siłą wciskają się w naszą podświadomość. Są z nami nawet, gdy o tym nie wiemy lub tego nie chcemy. I nie ważne było, jak bardzo chciałem zapomnieć, ból wracał ze zdwojoną siłą, burząc wszystkie dotychczasowe mury i fortece, które tak starannie próbowałem odbudować.
-Synku, wszystko w porządku?- Och, jak ja tego nienawidziłem. Tej delikatnej próby pomocy i chęci posłuchania. Chciała mi pokazać, że jest ze mną mimo wszystko, a jednak jej się to nie udawało. Nie przewidywałem opcji, która zawierałaby w sobie powiedzenie matce o wszystkim. To nie wchodziło w grę. I mało mnie to obchodziło, że za pewne pół miasta zżerała ciekawość. Gdybym zaryzykował, naraziłbym ją na niebezpieczeństwo. Ona jest dla mnie zbyt cenna, by ryzykować.
-Tak, jak najlepszym.- Posłałem jej delikatny uśmiech. Spojrzała na mnie wyraźnie nie zadowolona z odpowiedzi. Niestety nie mogłem jej usatysfakcjonować.- Czyżbym zapomniał narzucić na pokój zaklęcie wyciszające?- Przeniosłem swój wzrok na jedną ze służek, która automatycznie skinęła głową na dół, byle tylko się na mnie nie patrzeć. Czasami miałem wrażenie, że ci ludzie się czegoś boją. Rygor był dosyć ważnym aspektem w tym domu, ale nie do przesady. Wszyscy, którzy pracowali w obsłudze rzadko kiedy się odzywali, jeszcze rzadziej wyrażali swoje opinie.
-To nie tak. Było założone, ale zleciałam usunięcie go. Draco, tak nie można postępować, gdy masz jakiś kłopot, to od tego jestem! By ci pomagać! Do diabła Draco jestem twoją matką!- Komuś właśnie puściły nerwy. Narcyzie Malfoy rzadko zdarzały się jakieś niekontrolowane wybuchy emocji. Była zrównoważoną kobietą z wysoką rangą i jeszcze wyższym poważaniem wśród obycia arystokracji i nie mogła sobie na to pozwolić. Jednak to była ta chwila, w której jest ten przełomowy moment. Nie lubiłem wyprowadzać jej z równowagi. Co to, to nie. Zawsze się z nią dobrze dogadywałem. Ale gdybym jej powiedział, że usiłuję ją chronić, to już kompletnie nie miałbym życia. Dopytywałaby się i nie dawałaby spokoju do grobowej deski, gdyby w ogóle ją zobaczyła.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale niestety nie potrafię nic na to zaradzić. Matko, z całym szacunkiem, ale jest już naprawdę późno i chciałbym skorzystać z reszty nocy, która mi pozostała. Dobranoc.

     
       Mimo wszystko moje życie nie składa się z wiecznych porażek i potknięć. Mam to, co w życiu jest najważniejsze. Kumpli, na których mogę zawsze liczyć. Znaczy prawie zawsze. Do czasu aż któregoś pantoflarza nie uziemi jakaś laska. Ooo… Wtedy jestem już na przegranej pozycji. Ale pomijając jakże chorobliwy fakt, są nie do zastąpienia. Właśnie siedzieliśmy we trójkę u Blaise’a na chacie. Jego rodzice (w końcu arystokraci) byli na jakimś ważnym spotkaniu w Nowym Orleanie. Tak czy inaczej Diabeł miał dom dla siebie. Miał dwa wyjścia. Pierwsze, urządzić imprezę i sprosić pół Anglii lub zaprosić nas i spokojnie się zachlać. Jednak Zabini lubił zaskakiwać. Owszem, zaprosił nas. Wyciągnął ze spiżarki jedno z najstarszych win, za które nie jeden smakosz dałby się zabić i tak już od godziny piliśmy w spokoju wino gronowe.
-Kiedy idziemy oglądać jakiś nowy lokal?- Theo podrzucił temat bawiąc się lampką z winem. Ostatni lokal dostał bardzo dobrą ocenę, a właściciel szybko znalazł sponsorów na dalsze prowadzenie interesu. Mogliśmy dużo. Gdyby dostał ocenę złą to pewnie już zbierałby stamtąd manatki i szedł robić do jednych z mugolskich sklepów. Z resztą tak jak reszta kiepskich „biznesmenów”, którzy myśleli, że się na czymś znają.
- Nie myślałem jeszcze o tym… Pogadam z wujkiem, kiedy załatwi nam coś nowego.- Odparł rozleniwiony Diabeł. Prawdopodobnie, nigdy by się tym nie zajął. Ale ojciec nastraszyli go, że zamrozi mu wszystkie dotychczasowe środki, jeśli nie zajmie się czymś na poważnie. Blaise był jedynakiem, z resztą tak samo jak ja, czy Theo. Nie był przyzwyczajony do odpowiedzialności. Zawsze rodzice załatwiali istotne sprawy lub ludzie do tego wyznaczeni. Początkowo miał zajmować się tym sam, ale stało się jakąś tak, że wkręcił w to nas. Nikt nie miał nic przeciwko.
Słodką ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Theo zdezorientowany popatrzył najpierw na mnie później na Blaise’a.
-Pójdę otworzyć…- Poinformował nas i wstał z fotela. Spokojnie odstawił wino na stolik i ociężale podniósł Zabiniowe cztery litery. Siedzieliśmy cicho, mając nadzieję, że uda nam się coś podsłuchać. Po chwili usłyszeliśmy lukrowy pisk i jęk zawodu Diabła. Zdezorientowany spojrzałem na Theodore’a, który uśmiechnął się ironicznie i spojrzał na drzwi do pokoju. W następnych minutach miałem ochotę uciec stamtąd, gdzie pieprz rośnie. Theo zachłysnął się trunkiem, a Blaise zrezygnowany zajął swoje poprzednie miejsce.
- Jak dobrze was widzieć! Naprawdę bardzo się cieszę! Mam wam tyle do powiedzenia! A szczególnie tobie Draco!- Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wpakowała mi się na kolana. Próbowałem ją zrzucić, ale ona jak się uczepi to nie ma mocnych.- Obeszłam ostatnio prawie wszystkie sklepy w Londynie, ale nie było tak ładnych jak na Pokątnej. Tam bynajmniej szyją na zamówienie! A co do makijażystek.. To jakiś skandal! Cały Time Square pęka w szwach od tych groteskowych salonów i nie ma ani jednego pięciogwiazdkowego!- Trajkotała jak nawiedzona. Chociaż Zabini pokazywał jej całym swoim jestestwem, że nie ma ochoty z nią rozmawiać, a tym bardziej słuchać. Nagle nie wytrzymał i wstał z fotela podchodząc do niej i mierząc w nią palcem.
- Astoria, do jasnej cholery, zamknij się! Nie wiem policz może do dziesięciu, bo potrzebuje z pół godziny spokoju!- Brunetka spojrzała na niego wielkimi oczami, po czym poczerwieniała na twarzy i prychnęła oburzona.
-Nie mówiłam do ciebie! Ty nawet nie jesteś tego godzien, by mnie słuchać!- Uniosła wysoko głowę i poprawiła wysoki kucyk na czubku głowy.
-Fascynujące jest to, co mówisz. Wyobrażam sobie jak musiałaś namęczyć się, wymyślając te durnowate tekściki. Podkradłaś je młodszej koleżance z przedszkola ? Cud, ze w ogóle ruszyłaś mózgiem i od tej głupoty jeszcze ci nie wyparował. A teraz wynocha mi z salonu!- Diabeł pokazał jej wyjście, a dziewczyna spojrzała na niego jak na robaka i machnęła kucykiem.
Muszę przyznać, że poczułem głęboką ulgę, gdy wyszła. Blaise zajął swoje miejsce i duszkiem wypił resztę wina.- Ona wyczerpuje psychicznie, że ją jakaś Avada nie trafiła! Choć jak jeszcze raz przekroczy próg tego domu, to sam to zrobię!- W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza.
    Nagle zadzwonił mój telefon. Kumple spojrzeli na mnie zdziwieni, ale przeprosiłem ich skinieniem głowy i odebrałem.
-Pan Malfoy? Z tej strony Komendant Melinda. Pan Johnson został zaatakowany dzisiaj w Company Malfoy Dragon. Jest pan proszony na miejsce zbrodni. Pańska matka jest na lekach uspokajających, a pan musi sprawdzić, czy nic nie zginęło.
-Tak oczywiście. Za moment będę.- Spojrzałem na kumpli i jeszcze raz na komórkę.- Coś mi wypadło muszę iść.- Sięgnąłem po różdżkę i teleportowałem się pod gmach budynku.


    Budynek nie różnił się niczym od ostatniego pobytu. Te same pęknięcia na ścianie, te same pedantycznie czyste okna, ten sam ogromny szyld. Mógłbym przysiąc, że niektórzy byli wręcz zdziwieni moimi odwiedzinami. Pewnie po przemówieniu byli pewni, że nie zagoszczę już więcej w Malfoy Dragon. Ale niestety ich zawiodłem. Dopóki ta firma ma w nazwie nazwisko mojego ojca jak i moje, to będzie mój interes. I mało obchodzi mnie jakie mienie będzie konfigurowało na tabliczce prezesa. Otworzyłem drzwi i przepuściłem w nich jakąś starszą panią zarządcę, która dziwnie się do mnie uśmiechnęła. Miałem nadzieję, że to było w ramach podziękowania… Gdy byłem już na miejscu, czyli na piętrze, gdzie znajdowała się kongresówka i parę innych sal, w których przedstawiało się plany i szkice, które miały podbijać światowe rynki.
       Połowa z nich zawsze lądowała w koszu. I to był największe ryzyko ze strony spragnionych poklasku garniturowców. Jeśli projekt był zły z asystenta znowu zmieniałeś się w człowieka od ekspresu do kawy. Jeżeli jednak ci się powiodło i twój projekt zmieniał patrzenie zarządców, podsiadałeś swojego szefa, by ten mógł spokojnie parzyć kawę innym kongresmenom na innych działach.
    Wracając, na miejscu było sporo ludzi w mundurach. Na szczęście zdążyłem przed falą fotoreporterów i dziennikarzy. Koło miejsca „zbrodni” stała komendantka. Podszedłem do niej i z odznaki wywnioskowałem, że to właśnie z tą kobietą rozmawiałem.
- Witam, dziękuję za szybkie przybycie.- Kobieta podziękowała jakiemuś facetowi z laboratorium i odznaczyła coś w swoim notesie.- Pan Johanson Brend został zaatakowany tępym narzędziem w płat potyliczny. Właśnie teraz dowiedziałam się, że oprawca był pod wpływem alkoholu. Sam mocno się zranił i dzięki temu jesteśmy w stanie uzgodnić komu zależało na unieszkodliwieniu pana Brend’a.
- Czyli wiecie kto to zrobił?- Jednym z najbardziej denerwujących przepisów w prawie było czekanie. Wszystko musiało mieć swój ustalony czas i miejsce. Od jednego postępowania do drugiego musiało minąć trochę czasu, by móc zaaranżować następne. To dlatego ci wszyscy zbrodniarze czuli się bezkarni. Bo niczym ich wsadzono, oni zdążyli zamazać wszelakie tropy i ślady. A przy okazji kupić bilet do Las Vegas w jedną stronę, by tam zacząć od początku.
- W zasadzie tak. Był to niejaki Gregory Granger. Umotywowania jeszcze nie znaleźliśmy, ale tylko od pana zależy czy mamy wszcząć postępowanie.- Oo.. To teraz mnie lekko wmurowało… To nazwisko kojarzyło mi się tylko z jedną osobą, która w pewnym sensie była dla mnie znacząca. Nie zapomina się ludzi, którzy pomagają nam w ważnych dla nas kwestiach i tak też jest w tym przypadku. Proszę sobie zbyt wiele nie wyobrażać.
-Nie, wszelkie koszty biorę na siebie, Szkody moralne pana Johnsona pokryje anonimowy nabywca. Jestem pewny, że nic z biura nie zginęło, ponieważ, by się tam dostać potrzebne są specjalne zaklęcia, które zna tylko i wyłącznie pan Brend. Przepraszam, ale bardzo się spieszę. Dowidzenia…


        Zastanawialiście się kiedyś, co tak naprawdę nas powstrzymuje od robienia złych rzeczy? Od ranienia ludzi? Może to charakter… Jeśli jesteśmy tolerancyjni i wyrozumiali, to jesteśmy w stanie wszystko zrozumieć. Pocieszamy ludzi i wszystko jest kolorowo i pięknie. Szkoda tylko, ze to działa tylko w jedną stronę… Ja myślałem, że tym aspektem w moim życiu jest sumienie. Lecz teraz rozumiem, że to nie ono nas chroni. Ono tylko nie pozwala nam cieszyć się grzechami i złymi czynami.

        Zawlekli go… Zamknęli w klatce z żelaza jak zwierze. Nie miał siły otworzyć oczu. Wszystko go bolało, a w ustach czuł smak swojej krwi. Tej szlachetnej… Nieskazitelnej… Nagle coś zazgrzytało. Odetchnął kilka razy i ociężale uniósł powieki. Jakby przez mgłę ujrzał mężczyznę w szarym kapturze. Przyglądał się mu i nad czymś zastanawiał. Może nad ty, czy jest czegoś warty? Po chwili wyciągnął chudą dłoń przed siebie. Była ona zaciśnięta w pięść, widniały na niej liczne żyły i blizny.
- Życie jest łatwiejsze niż się wydaje. Wystarczy godzić się z tym, co jest nie do przyjęcia, obywać się bez tego, co niezbędne i znosić rzeczy nie do zniesienia. Jeśli znajdziesz w sobie odwagę, by to uratować przeżyjesz i wrócisz do szarej rzeczywistości.- Rozprostował palce i pokazał  ryt. Mały ostry szpikulec, który w środku miał jad węża malezyjskiego. Z wysiłkiem podniósł głowę i pojrzał na niego zdziwiony, lecz miejsce, które do tej pory zajmował było puste.


Oczy zapiekły go niemiłosiernie, a w oddali dało się słyszeć dzikie wrzaski i odgłosy. Szybkim krokiem podszedł do niego zamaskowany mężczyzna z kuszą w ręce. Sparaliżował go strach. Oddźwięk otwieranej klatki i pchnięcie, które sprowadziło go do parteru. Nie był w stanie powiedzieć, kiedy podjął decyzję. Wiedział tylko, że musi to zrobić. I choć czuł niewyobrażalny ból w skroni uniósł niezauważalnie rękę, w której miał zaciśnięty ryt. Gdy namiestnik schylił się, by go podnieść, wbił mu w szyję szpikulec. Ostatnie co zobaczył to pomarszczoną twarz, która uśmiechała się do niego z drwiną. Bynajmniej tak mu się wydawało…

5 komentarzy:

  1. Super rozdział, trochę tajemniczy. Ale kiedy Oni w końcu się spotkają ? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za niedługo :) . W następnym rozdziale o ile się pojawi :)) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny raz próbowałam dodać komentarz z telefonu i nie mogłam nie wiem dlaczego bo na innych blogach nie mam takich problemów. Trochę dziwnie wyszedł Ci układ w tym rozdziale bo część jest jakaś pogrubiona czy coś. Nie wiem czy to specjalnie było ale trochę źle się czyta bo to wytrąca z rytmu. Jest też kilka zdań które są źle sformułowane ale jak na początek to i tak jest dobrze. Co do fabuły jest ciekawa. Już nie mogę się doczekać kiedy w końcu Hermiona spotka się z Draco i jak to zrobisz.
    A miałam już dawno ci powiedzieć że masz bardzo fajny szablon?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam, że dodawał u ciebie komentarz. Nie wiem, czemu nic się tu nie pojawiło.
    Rozdział jest bardzo dobry, jestem ciekawa, kiedy dojdzie do spotkania Dramione. Jestem ciekawa, jak to wszystko złączysz. Mam nadzieję, że całość wyjdzie ci świetnie, jak na razie tak jest.
    Czekam na rozwój sytuacji. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeśli miałabyś ochotę zerknąć to zapraszam na nowy rozdział, po dwu miesięcznej przerwie.
      Kiedy coś nowego u ciebie? :)

      Usuń