piątek, 20 czerwca 2014

Czwarty.

Hej,

 Pytaliście, kiedy nasza parka się spotka, to własnie ten honorowy rozdział. Pogoda się u mnie popsuła i natchnęła do napisania kilku słów specjalnie dla Was, więc zapraszam do czytania.

 Pozdrawiam,Rouse Karmen




Są łzy, co jak ogień palą,
Są serca, które się nigdy nie żalą,
Są krzywdy, na które nie ma sędziego,
Lecz gdy ktoś płacze,
Nie pytaj, DLACZEGO...
       


        Jednak czas leczy rany. Praca pochłaniała mój cały czas. Nawet, gdy miałam chwilę wolnego, schodziłam do klubu. Lubiłam patrzeć na bawiących się ludzi. Czasami pomagałam za barem, a Greg starał się zawsze coś za to dorzucić.  Dziewczyny były naprawdę kochane i potrafiły podnieść na duchu. Pracowałam w tym klubie już od dwóch miesięcy. Znowu potrafiłam się śmiać i nie użalałam się nad sobą. Bynajmniej nie tak często.
     Dzisiaj znowu miałam wolny wieczór, ale nie chciałam siedzieć sama. Lisa i Layla pracowały dzisiaj za barem i nie miałam, z kim poplotkować. Dlatego po 20 minutach gapienia się w ścianę, przebrałam się w bardziej „służbowy” strój, poprawiłam makijaż na bardziej pasujący do otoczenia i zeszłam na dół. Jak zawsze w piątkowe wieczory w klubie panował tłok i imprezowy chaos. Przez chwile obserwowałam szalejących ludzi. Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Ruszyłam w tamtą stronę, by zobaczyć zdruzgotaną Lisę.
- Co się stało?- Zapytałam podchodząc do Antony’ego, naszego ochroniarza, który teraz podtrzymywał czarnowłosą dziewczynę. Wyglądała strasznie… Makijaż spływał jej po twarzy, a jedno oko miała mocno podpuchnięte.
- Natrętny imprezowicz. Na szczęście Divon zrobił już z nim porządek. Mała jak się trzymasz?- Antony spojrzał na Lisę. Ta tylko skinęła głową i rozbieganym wzrokiem spojrzała na szefa. Greg tylko ogarnął spojrzeniem pomieszczenie i udał się do swojego gabinetu. Nie było trzeba go dobrze znać, by zauważyć, że jest wściekły. Mimo wszystko bardzo szanował wszystkich swoich pracowników, sam nigdy ich nie terroryzował i nienawidził, gdy ktoś to robił.
- Hej Lisa już w porządku, słyszysz?- Próbowałam ją pocieszyć, ale ona tylko pokręciła głową i wtuliła się w Antony’ego.- Okey, w takim razie zrobimy tak…- Szybkim ruchem ręki posprzątałam potłuczone szkło.- Idź odpocznij, a ja stawię się za ciebie. Co ty na to?- Spojrzałam na czarnulkę, która lekko podciągnęła nosem i przecząco pokiwała głową.
- Herm, bardzo ci dziękuję, ale nie chcę tam siedzieć sama. Dam radę…- Powiedziała i odsunęła się od ochroniarza. Spojrzałam na nią podejrzliwie i wywróciłam oczami, a Lisa delikatnie się uśmiechnęła.
- Staniesz za barem, ja dzisiaj sobie pochodzę.- Zarządziłam hardo i ruszyłam w stronę baru. Greg wrócił do robienia drinków wyłączając się na moment. Próbowałam wzrokiem odnaleźć Laylę, ale nie było takiej opcji. Neony oślepiały do tego stopnia, że jedyne, co mogłam dostrzec, to zarysy szalejących ludzi. Lisa podała mi pięć drinków na tacy z numerkiem stolika. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie. Zerknęłam na numerek 33. Ten stolik znajdował się w przeciwnym kącie sali. Powoli balansowałam między tańczącymi ludźmi, upewniając się, że spokojnie przejdę, nie rozlewając napoju. Gdy już byłam pewna, że nikt mi nie wejdzie w drogę, nagle poczułam jak wpadam na kogoś, a taca niebezpiecznie się chwieje. Wszystko działo się bardzo szybko i nawet nie zauważyłam, kiedy drinki wylądowały na jednym z klubowiczów. Tylko dzięki temu, że przytrzymał mnie za rękę, nie wylądowałam na ziemi.
- Tak bardzo pana przepraszam…- Powiedziałam bardzo cicho, jednak byłam pewna, że mężczyzna to usłyszał. Zrobiło mi się strasznie głupio i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Popodnosiłam szklanki, w czym pomógł mi „pokrzywdzony”.
- Nic się nie stało. Zdaję sobie sprawę z tego, że leci tu na mnie pół klubu.- Ten głos był tak ciepły i tak znajomy, że nie sposób było go nie rozpoznać. Podniosłam wzrok na twarz chłopaka i na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Zabini! Jesteś ostatnią osobą, której się tu spodziewałam!- Czarnoskóry chłopak spojrzał na mnie i uniósł brwi w geście zdziwienia.
- No mogę powiedzieć to samo o tobie, Granger. Co ty tu robisz?
- Pracuję Diable, pracuję. Naprawdę, bardzo cię przepraszam. Jest tu tyle ludzi, że roznoszenie zamówień bez większych szkód graniczy z cudem.
- Nic się nie dzieje, na serio. Tylko nie wiem, co mam teraz z tym zrobić.- Spojrzał na koszulkę lekko skonsternowany. Nagle usłyszałam śmiechy i w tłumie pojawiła się grupka dobrze mi znanych osób.
- Blaise, zostawić cię na moment, a ty już paniom mieszasz w głowie.- Blondyn poklepał chłopaka w plecy i spojrzał na mnie. Jeszcze w życiu nie było mi tak głupio! Jedyne, na co miałam ochotę, to ucieczka na górę, do swojego pokoju. Nie wiem, co mnie naszło, żeby zejść na dół akurat dzisiaj.- O kogo ja widzę! Granger, cóż za nieoczekiwane spotkanie.
- Tak Malfoy, lepiej bym tego nie ujęła.- Spojrzałam na Diabła i jeszcze raz na jego koszule.- Blaise, chodź zrobię porządek z tą koszulą i przyniosę wam te drinki, już teraz, na koszt klubu.
- Okey, tylko powiedziałbym coś Jessice, żeby nie miała do mnie pretensji.- Jak na zawołanie obok Blaise’a pojawiła się śliczna blondynka. Uśmiechnęła się do mnie i ucałowała chłopaka w policzek.
- O co miałabym mieć do ciebie pretensje?- Zapytała dziwnie mi się przyglądając.
- Jessica to Hermiona, koleżanka ze szkoły. Granger poznaj proszę moją dziewczynę Jessicę.- Uścisnęłam jej rękę, po czym Blaise kontynuował.- Napatoczyłem się Mionie i dostałem tacę drinków. Muszę z tym coś zrobić.
- Na górze jest łazienka, a w pokoju mam różdżkę.- Wtrąciłam i spojrzałam na dziewczynę.
- Wiem, pracowałam tutaj. A ciebie pewnie przyjęli na moje miejsce?- Zapytała i spojrzała w stronę baru, gdzie stała Lisa. Dziewczyna, gdy tylko zauważyła koleżankę z pracy ruszyła w naszą stronę.
- Czyli poradzicie sobie? Ja mam jeszcze trochę do zrobienia.- Poinformowałam ich, starając się przekrzyczeć muzykę. Mimo tego, że rozmawiałam z Blaise’m, czułam na sobie wzrok Malfoy’a. Szybko ruszyłam w stronę lady, gdzie aktualnie nie było nikogo. Lisa witała się z przyjaciółką, a Layla zabawiała imprezowiczów. Niektórzy byli naprawdę kulturalni, żartowali i byli spragnieni towarzystwa. Jednak było trzeba naprawdę uważać. Zawsze można było natrafić na takiego niewychowanego chama, jak to zrobiła Lisa. Spokojnie odłożyłam tacę i zaczęłam przygotowywać drinki od nowa. Po chwili koło mnie znalazł się Greg.
- A ty, co tu robisz? Chyba miałaś dzisiaj wolny wieczór. Stałaś za barem cały dzień.
- Nudziło mi się samej na górze, ale i tak dałam ciała. Wylałam drinki na chłopaka.- Powiedziałam znużonym głosem i postawiłam dwa gotowe napoje na tacy.
- Krzyczał?- Greg uśmiechnął się lekko. Za to go właśnie lubiłam. Nigdy nie miał do nikogo żalu. Oczywiście w ramach możliwości.
- Nie, na szczęście to mój stary znajomy, więc nie miał mi tego za złe.- Skończyłam swoją pracę i odstawiłam resztę szklanek na tackę.- Drugą porcję dam im na koszt lokalu. W końcu to moja wina. Co ty na to?- Spojrzał na mnie trochę podejrzliwe, po czym pokręcił głową.
- Tylko uważaj tym razem. Jest tu spory tłok i jak tak zaczniesz wszystkim proponować na koszt firmy, to ci utnę z pensji.- Zażartował, a ja spojrzałam na niego smętnym wzrokiem.
- Chcesz żebym się kompromitowała za każdym razem, sprzedając tacę na ludzi? Odstraszałabym ci klientów.- Odpowiedziałam troszkę zgryźliwie, jednak mu to ani trochę nie przeszkadzało. Jedynie, co zrobił, to odgryzł mi się tak jak tylko on potrafił.
- Czy ja wiem? Najprawdopodobniej zaczęliby tu przychodzi toples. Mam za ładne kelnerki, żeby zrezygnowali z tego klubu.- Uśmiechnął się szeroko i zniknął za barem. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się, tylko po to, by ujrzeć twarz pewnego blondyna.
- Słucham? Czego pan sobie życzy?- Postanowiłam zachować zimną krew, nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Nie spojrzałam na niego. Dlaczego? Bałam się tego, co on może tam ujrzeć. Nie ufałam sobie na tyle, by spokojnie patrzeć mu w oczy, biorąc ostatni rok nauki w Hogwarcie.
- Cóż za formalność… A da się tak jakąś mniej służbowo?- Zapytał wyraźnie rozbawiony. Westchnęłam na tyle głośno, by usłyszał i ruszyłam z zamówieniem do stolika. Starałam się go ignorować, choć on mi tego nie ułatwiał. Tym razem udało mi się tam dotrzeć bez większych problemów. Postawiłam zamówienie na stoliku i odwróciłam się, by wrócić do baru. Jednak ktoś mi postanowił to utrudnić, ponieważ gdy tylko się odwróciłam zderzyłam się z „czyimś” torsem.
-Wiedziałem, że na mnie lecisz, Granger.- Usłyszałam zgryźliwy głos tuż przy swoim uchu. Uśmiechnęłam się lekko, mając szczerą nadzieje, że on tego nie zauważył. Zawsze śmieszyły mnie jego trafne przytyki, nawet te, które były kierowane do moich przyjaciół. Lecz musieliśmy utrzymywać pozory. On pogardy, ja nienawiści. Wszystkim to pasowało, bo widzieli we mnie swoją Hermionę, a w nim wroga. Tak dla przykładu.
- Chyba tylko wpadam, Malfoy.- Tym razem zaśmiał się na tyle głośno, bym go usłyszała.
-, Kiedy kończysz?
- Myślę, że to nie twoja sprawa. Proszę cię daj mi pracować w spokoju.
- Granger, to ty tyle nie myśl, tylko mi powiedz, o której kończysz.
- Herm jest już po pracy. Przez moment tylko mnie zastępowała, ponieważ miałam mały problem.- Za pleców Malfoy wychyliła się rozświergotana Lisa. Na jej ustach widniał szeroki uśmiech.- Formalnie ma dzisiaj wolny caaały długi wieczór.- Dodała unosząc jedną brew.
- Jejku, Lisa. Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła! Dziękuję ci ślicznie za pomoc, ale proszę cię zajmij się tym, co do ciebie należy.- Warknęłam do niej mniej przyjemnie, obcinając Malfoy’ a chłodnym spojrzeniem. Spokojnie go wyminęłam i ruszyłam w stronę baru. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że blondyn idzie za mną.
- Chodź na zaplecze. Tutaj jest za głośno.- Powiedziałam z przekąsem, co skwitował drwiącym śmiechem. Odstawiłam tackę i udałam się do pomieszczenia za ladą. Napotkałam tam zdziwionego Gregory’ego, który po chwili podszedł do Malfoy’a i podał mu rękę. Spojrzałam na nich zdezorientowana, na co obaj się uśmiechnęli. Po czym Midnight rzucił krótkie „To ja was zostawię” i wyszedł. Wzięłam dwa większe wdechy i spojrzałam na młodego milionera.
- Czy ty wszędzie musisz mieć znajomości? Ale wracając… Słucham. Czego chciałeś?- Przez chwilę, mogłabym przysiąc, że widziałam na jego twarzy zmieszanie. Jednak szybko się zreflektował i westchnął.
-Ja ich nie znam… Oni znają mnie.- Wyszczerzył się jak głupi do sera, po chwili jednak poważniejąc. Może gdzieś wyjdziemy? I nie Granger, to nie jest randka. Po prostu, nie mam wesołych wieści.- Zmieszałam się na moment i pokręciłam głową.
- Nie, Malfoy. Mów, co masz mówić i dowidzenia.- Tym razem to on pokiwał głową. Spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu, dając mi do zrozumienia, że nie jest zadowolony z mojej odpowiedzi.
-Nie zachowuj się jak dziecko, Granger. Bierz manatki i choć. Nie mam całego wieczoru dla ciebie…- Spojrzałam na niego niezadowolona. Nienawidziłam, jak ktoś mi rozkazywał. Lubiłam być niezależna, a to, że ktoś próbował ingerować w moje życie, było niedopuszczalne. Jednak z drugiej strony, kłócenie się z nim byłoby naprawdę dziecinne. Spojrzałam na niego i pokiwałam głową.
-Skoczę tylko ubrać coś na siebie.- Odparłam nawet na niego nie patrząc. Udałam się na górę do swojego pokoju i wzięłam pierwszy lepszy płaszcz. Gdy wracałam natknęłam się na Greg’a. Powiadomiłam go, że muszę wyjść na moment, na co tylko skinął głową. Malfoy czekał na mnie przed wejściem.- Gdzie idziemy?- Zapytałam zakładając ręce. Blondyn wzruszył ramionami i wskazał swój samochód. Bez słowa ruszyłam w tamtą stronę. Malfoy otworzył mi drzwi od strony pasażera i sam zajął miejsce kierowcy.
- Nie wiem, od czego mam zacząć Granger.- Pierwszy raz widziałam tak zmieszanego Malfoy’a. Nie odzywałam się. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Obecność blondyna nie krępowała mnie jak wcześniej, ale czułam się nie swojo. Tak wiele czasu upłynęło od ostatniego spotkania. W pierwszym odczuciu miałam ochotę zapytać go, czy w ogóle to pamięta. Jednak po jego zaginięciu… Wciąż pamiętam pierwsze strony Proroka. Te nagłówki… „Jedyny potomek Malfoy’ów powrócił.” Wtedy dowiedziałam się, że on nadal żyje. Tyle razy chciałam mu podesłać sowę, by zapytać czy wszystko w porządku. Ale zawsze panikowałam. Wszystkie listy lądowały w płomieniach. Teraz, o tyle rzeczy chciałam go zapytać, a słowa więzły w gardle. Do czasu, aż znowu się nie odezwał.- Zastanawiałem się, czy ci o tym powiedzieć. Ale wtedy, gdy cię zobaczyłem w klubie… Muszę to wiedzieć. Granger, co w tej chwili robi twój ojciec?- Zmroziło mnie. Autentycznie czułam, że bladnę. Czułam no sobie jego wzrok. Jedyne na, co miałam ochotę w tamtym momencie ochotę, to wysiąść z samochodu i… Miałam ochotę płakać, krzyczeć… to zachowanie mogło wydawać się dziwne. Ale naprawdę nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką ulgą było zapomnieć. A tu nagle wszystko runęło. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
- Dlaczego pytasz?- Zapytałam się drżącym głosem.
- Ostatnio miałem bardzo przykry incydent. Jak wiesz moja rodzina prowadzi firmę. John po ostatniej kongresówce został zaatakowany, z miejsca zbrodni ściągnęli odciski palców twojego ojca.- Otworzyłam drzwi i wyszłam z auta. I co ja mu miałam odpowiedzieć? Nie widziałam go już od trzech miesięcy. Czułam, że się trzęsę. Po chwili usłyszałam, że Malfoy wysiada z auta i do mnie podchodzi. Podniosłam na niego rozbiegany wzrok. – Rozumiem, że nie zbyt dobrze.
- On ma problemy z alkoholem. Malfoy, błagam nie zgłaszaj sprawy do sądu. Pokryje wszystkie koszty… Ja naprawdę mam wiele problemów, nie potrzebuje dodatkowych.
- Nie miałem zamiaru, tylko chce wiedzieć, dlaczego.- W jego glosie pobrzmiewała stalowa nutka.
- Pracował w policji przez pewien czas. Zwolnili go za picie. Więcej nie powinieneś wiedzieć. Porozmawiam z nim. A teraz przepraszam, ale muszę wrócić do pracy.- Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę klubu.

       Podjęłam pochopną decyzję. Powiedziałam, że z nim porozmawiam, a wcale tego nie chciałam. Teraz stałam pod drzwiami swojego „domu” i nie widziałam gdzie oczy podziać. Spojrzałam w stronę ogródka. Przymknęłam oczy, a obrazy zaczęły się pojawiać… Powoli i subtelnie.
     
      Dwie osoby huśtały się na huśtawce. Widać było, że są szczęśliwe. Mała dziewczynka siedziała na kolanach u matki i razem czytały jakąś bajkę. Sześciolatka wesoło machała nóżkami, które spokojnie zwisały, nie dosięgając do ziemi. Po chwili spokój został zakłócony… Na podwórko wszedł mężczyzna. Chwiał się na nogach, jego włosy były potargane, a rysy twarzy mocno się odcinały. Kobieta obronnym gestem zagarnęła do siebie córkę i spojrzała na męża niespokojnie. Ten tylko podszedł do niej, złapał ją za rękę. Spojrzał w oczy i wycedził przez zęby.
- Idziemy…- Po czym udali się do domu. A obserwowała to para smutnych czekoladowych oczu. Dziewczynka wydrapała się na huśtawkę i wzięła do rączki bajkę. Spod przymkniętych powiek zaczęły płynąć gorące łzy. Kilka z nich spadło na książeczkę. Po chwili bajka zamieniła się w popiół. Sześciolatka rozpłakała się jeszcze bardziej. Nawet to jej zabrano. Niestety nikt jej nie usłyszał. Tej nocy spała na drewnianej huśtawce w ogrodzie. Kolejny raz o niej zapomnieli…


     Oderwałam wzrok od tego miejsca, czując jak oczy coraz bardziej mnie pieką. Odetchnęłam głęboko jeszcze dwa razy i uniosłam rękę. Czas się dla mnie zatrzymał, a moja ręka dwa razy uderzyła w drewno drzwi. Przez chwilę wstrzymałam oddech, nasłuchując jakieś reakcji. Cisza. Spuściłam głowę na dół. Może to i lepiej… Ominęłabym nie potrzebnego stresu. Czystej goryczy, która władała moim sercem za każdym razem, gdy tylko ich wspominałam. Odwróciłam się i nagle to usłyszałam… Odgłos kroków za drzwiami. Moje serce załomotało jeszcze kilka razy, po czym się zatrzymało. A w progu stanął mój ojciec. Spojrzałam na niego, próbując odszukać w nim mojego tatusia.
Tego, który uczył mnie jeździć na rowerze.
Tego, który kupował mi lalki.
Tego, który ponoć mnie kochał.
Jednak nie znalazłam tam dosłownie niczego. Para oczu, tak podobnych do moich, wpatrywała się we mnie. Ale nie było w nich nic. Zero uczuć i emocji. Mimo wszystko coś ścisnęło mnie w gardle. Lecz nie spuściłam wzroku. Chyba w głębi serca miałam nadzieję, że to on pierwszy zdezerteruje. Jednak i tym razem mnie zawiódł.
- Kogo ja widzę? Czego tu szukasz?- Ten głos… Taki daleki i obcy. Ile razy próbowałam sobie wmówić, ze to tylko sen. Ile razy przed zaśnięciem wyobrażałam sobie to spotkanie. Jednak nawet w sennych koszmarach nie wyglądało to tak jak teraz. Ponownie usłyszałam kroki i tym razem zza jego pleców wyjrzała mama. W tamtym momencie mogłam przysiąc, że w jej oczach zapanowała radość. Jednak tak krucha, że lekkie poruszenie się ojca, sprawiło, że znowu zagościł w nich popłoch. Tak… Nie strach. Ona wyglądała jak spłoszona zwierzyna, która była gotowa do ucieczki. Szkoda, że nie dalej niż do pokoju gościnnego.
- Kochanie, może ją wpuścisz… Chciałabym z nią porozmawiać…- Ten obcy dla mnie mężczyzna, zmierzył mnie tylko zimnym wzrokiem, jakby oceniał czy w ogóle jestem tego warta. Proszący głos matki wydawał mi się prawie niedosłyszalny. Po chwili cofnął się, popychając przy tym matkę i już miał zamykać drzwi, gdy usłyszałam niepewny głos.- To nasza córka…- W jego oczach nadal panowała pustka. Nawet na nią nie spojrzał. Nic. Zero uczuć.
- Ja nie mam córki…- Warknął hardo, a ja poczułam ostrą woń alkoholu. Zachwiał się lekko i odwrócił na pięcie. Stałam przez chwilę zdezorientowana, ale nie dałam mu tej satysfakcji i tym razem. Nie mogłam dać się mu od tak poniżać. Biorąc pod uwagę to, że nie miał do tego najmniejszego powodu. Jeśli matka sobie na to pozwala, jej interes. Sama stanęłam na nogi i nikt mi w tym nie pomagał. Nie miałam zamiaru dawać się niszczyć temu alkoholikowi.
- W takim razie jeszcze lepiej. Mam dla ciebie informację. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jednak nie jesteśmy spokrewnieni.- Dziękowałam bogom, że mimo wszystko mój głos nie drżał. Był cichy, ale nie słychać było w nim niepewności, czy czegoś w tym rodzaju. Obserwowałam jak zatrzymuje się w pół kroku i odwraca się do mnie. Nie czekając na zaproszenie weszłam do środka i nie ściągając butów udałam się do małego pokoju gościnnego, który był pierwszym pomieszczeniem zaraz po korytarzu. Nie czekałam na nich. I tak wiedziałam, że przyjdą.
- Tak się składa, że wiem o twoich przewinieniach i wiedz, że to ci nie ujdzie płazem.- Powiedziałam tym samym tonem. Byłam ciekawa jego reakcji. On został niewzruszony. Na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Matka zniknęła w kuchni szepcząc „zrobię herbaty”.
- Może ty zechcesz wymierzyć mi sprawiedliwość?- Ironia, sarkazm, mania wyższości. To wszystko, co sobą reprezentował. A nie był nikim wielkim. Bezrobotny pijak, który znęcał się nad żoną, ot co. Może w jego świecie panowała inna hierarchia wartości…
- Staczasz się za każdym razem. Z każdym dniem udowadniasz sobie
i innym, że niżej już się nie da. Jednak jesteś od tego pieprzonym specjalistą. Nie znam większego nieudacznika od ciebie…- Piekący ból. Przez chwilę zamroczyło mnie tak mocno, że nie wiedziałam gdzie stoję. Uderzył mnie… Choć nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. Spranie matki? Czemu nie! Nie musiał być nawet specjalnie nachlany. Jednak na mnie nigdy ręki nie podniósł, aż do teraz… Ze stoickim spokoje uniosłam głowę. Mimo wszelkich starań nie mogłam otworzyć oka, w które od niego dostałam.- Tak, zdecydowanie udowodniłeś mi teraz, że jesteś wart coś więcej. Mam tylko głęboką nadzieję, że poczułeś się lepiej. Tym razem pan John nie wniesie oskarżenia. Kolejnego razu nie będzie.- Odwróciłam się na pięcie i wymaszerowałam z domu. Nie miałam siły na spacer. Po prostu aportowałam się pod klub.

      Nie było tłumów. Nie chciałam spotkać nikogo znajomego. Bez większych problemów dotarłam na schody. Powoli pokonywałam kolejne stopnie i gdy już stawałam na piąty stopień poczułam uścisk na nadgarstku. Poczułam jak robi mi się słabo. Miałam wrażenie jakby ktoś mnie spetryfikował. Jednak, gdy usłyszałam jego głos… Oddałabym wszystko, żeby już być na górze.
- Czyżbyś próbowała uciec?- Znacie to uczucie, gdy cały świat podpisał na Was jakieś pieprzone veto? Nie zgadza się wtedy na kompromisy i uderza tak, by zabolało.
- Daj mi spokój, jestem zmęczona. Pogadamy innym razem.- Próbowałam wyszarpnąć rękę. Jednak bezowocnie. Z każdą upływającą sekundą miałam ochotę wyć. Nie puszczał nadgarstka, a ja postanowiłam dać za wygraną. Jedną bitwę już przegrałam, nie miałam nic do stracenia. Powoli się odwróciłam i spokojnie uniosłam głowę.
     Rzadko widziałam zmianę w tych szarych tęczówkach. Na co dzień były one pokryte szarą kurtyną z niebieskimi akcentami i nic nie dało się z nich odczytać. Dziś tak kurtyna opadła, lecz nie na tyle, by zauważyć w nich emocje. Po prostu udowodnił mi, że jednak jest człowiekiem. A nie jakimś pieprzonym robotem.
- Co ci się stało?- Miałam ochotę się roześmiać. Jego zdziwienie było dla mnie paradoksalne. Zdobyłam się na jeden drwiący uśmiech.


- Cena szczerości. Tym razem z nadpłatą.- Jego uścisk zelżał, ale nie wyrwałam ręki. Dopiero, gdy opuścił ręce wzdłuż ciała, ja odwróciłam się i wybiegłam na górę. Wpadłam do pokoju, rzucając się na łóżko. Spokojnie wpatrywałam się w sufit, by chwilę później wybuchnąć histerycznym śmiechem…