piątek, 20 czerwca 2014

Czwarty.

Hej,

 Pytaliście, kiedy nasza parka się spotka, to własnie ten honorowy rozdział. Pogoda się u mnie popsuła i natchnęła do napisania kilku słów specjalnie dla Was, więc zapraszam do czytania.

 Pozdrawiam,Rouse Karmen




Są łzy, co jak ogień palą,
Są serca, które się nigdy nie żalą,
Są krzywdy, na które nie ma sędziego,
Lecz gdy ktoś płacze,
Nie pytaj, DLACZEGO...
       


        Jednak czas leczy rany. Praca pochłaniała mój cały czas. Nawet, gdy miałam chwilę wolnego, schodziłam do klubu. Lubiłam patrzeć na bawiących się ludzi. Czasami pomagałam za barem, a Greg starał się zawsze coś za to dorzucić.  Dziewczyny były naprawdę kochane i potrafiły podnieść na duchu. Pracowałam w tym klubie już od dwóch miesięcy. Znowu potrafiłam się śmiać i nie użalałam się nad sobą. Bynajmniej nie tak często.
     Dzisiaj znowu miałam wolny wieczór, ale nie chciałam siedzieć sama. Lisa i Layla pracowały dzisiaj za barem i nie miałam, z kim poplotkować. Dlatego po 20 minutach gapienia się w ścianę, przebrałam się w bardziej „służbowy” strój, poprawiłam makijaż na bardziej pasujący do otoczenia i zeszłam na dół. Jak zawsze w piątkowe wieczory w klubie panował tłok i imprezowy chaos. Przez chwile obserwowałam szalejących ludzi. Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Ruszyłam w tamtą stronę, by zobaczyć zdruzgotaną Lisę.
- Co się stało?- Zapytałam podchodząc do Antony’ego, naszego ochroniarza, który teraz podtrzymywał czarnowłosą dziewczynę. Wyglądała strasznie… Makijaż spływał jej po twarzy, a jedno oko miała mocno podpuchnięte.
- Natrętny imprezowicz. Na szczęście Divon zrobił już z nim porządek. Mała jak się trzymasz?- Antony spojrzał na Lisę. Ta tylko skinęła głową i rozbieganym wzrokiem spojrzała na szefa. Greg tylko ogarnął spojrzeniem pomieszczenie i udał się do swojego gabinetu. Nie było trzeba go dobrze znać, by zauważyć, że jest wściekły. Mimo wszystko bardzo szanował wszystkich swoich pracowników, sam nigdy ich nie terroryzował i nienawidził, gdy ktoś to robił.
- Hej Lisa już w porządku, słyszysz?- Próbowałam ją pocieszyć, ale ona tylko pokręciła głową i wtuliła się w Antony’ego.- Okey, w takim razie zrobimy tak…- Szybkim ruchem ręki posprzątałam potłuczone szkło.- Idź odpocznij, a ja stawię się za ciebie. Co ty na to?- Spojrzałam na czarnulkę, która lekko podciągnęła nosem i przecząco pokiwała głową.
- Herm, bardzo ci dziękuję, ale nie chcę tam siedzieć sama. Dam radę…- Powiedziała i odsunęła się od ochroniarza. Spojrzałam na nią podejrzliwie i wywróciłam oczami, a Lisa delikatnie się uśmiechnęła.
- Staniesz za barem, ja dzisiaj sobie pochodzę.- Zarządziłam hardo i ruszyłam w stronę baru. Greg wrócił do robienia drinków wyłączając się na moment. Próbowałam wzrokiem odnaleźć Laylę, ale nie było takiej opcji. Neony oślepiały do tego stopnia, że jedyne, co mogłam dostrzec, to zarysy szalejących ludzi. Lisa podała mi pięć drinków na tacy z numerkiem stolika. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie. Zerknęłam na numerek 33. Ten stolik znajdował się w przeciwnym kącie sali. Powoli balansowałam między tańczącymi ludźmi, upewniając się, że spokojnie przejdę, nie rozlewając napoju. Gdy już byłam pewna, że nikt mi nie wejdzie w drogę, nagle poczułam jak wpadam na kogoś, a taca niebezpiecznie się chwieje. Wszystko działo się bardzo szybko i nawet nie zauważyłam, kiedy drinki wylądowały na jednym z klubowiczów. Tylko dzięki temu, że przytrzymał mnie za rękę, nie wylądowałam na ziemi.
- Tak bardzo pana przepraszam…- Powiedziałam bardzo cicho, jednak byłam pewna, że mężczyzna to usłyszał. Zrobiło mi się strasznie głupio i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Popodnosiłam szklanki, w czym pomógł mi „pokrzywdzony”.
- Nic się nie stało. Zdaję sobie sprawę z tego, że leci tu na mnie pół klubu.- Ten głos był tak ciepły i tak znajomy, że nie sposób było go nie rozpoznać. Podniosłam wzrok na twarz chłopaka i na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Zabini! Jesteś ostatnią osobą, której się tu spodziewałam!- Czarnoskóry chłopak spojrzał na mnie i uniósł brwi w geście zdziwienia.
- No mogę powiedzieć to samo o tobie, Granger. Co ty tu robisz?
- Pracuję Diable, pracuję. Naprawdę, bardzo cię przepraszam. Jest tu tyle ludzi, że roznoszenie zamówień bez większych szkód graniczy z cudem.
- Nic się nie dzieje, na serio. Tylko nie wiem, co mam teraz z tym zrobić.- Spojrzał na koszulkę lekko skonsternowany. Nagle usłyszałam śmiechy i w tłumie pojawiła się grupka dobrze mi znanych osób.
- Blaise, zostawić cię na moment, a ty już paniom mieszasz w głowie.- Blondyn poklepał chłopaka w plecy i spojrzał na mnie. Jeszcze w życiu nie było mi tak głupio! Jedyne, na co miałam ochotę, to ucieczka na górę, do swojego pokoju. Nie wiem, co mnie naszło, żeby zejść na dół akurat dzisiaj.- O kogo ja widzę! Granger, cóż za nieoczekiwane spotkanie.
- Tak Malfoy, lepiej bym tego nie ujęła.- Spojrzałam na Diabła i jeszcze raz na jego koszule.- Blaise, chodź zrobię porządek z tą koszulą i przyniosę wam te drinki, już teraz, na koszt klubu.
- Okey, tylko powiedziałbym coś Jessice, żeby nie miała do mnie pretensji.- Jak na zawołanie obok Blaise’a pojawiła się śliczna blondynka. Uśmiechnęła się do mnie i ucałowała chłopaka w policzek.
- O co miałabym mieć do ciebie pretensje?- Zapytała dziwnie mi się przyglądając.
- Jessica to Hermiona, koleżanka ze szkoły. Granger poznaj proszę moją dziewczynę Jessicę.- Uścisnęłam jej rękę, po czym Blaise kontynuował.- Napatoczyłem się Mionie i dostałem tacę drinków. Muszę z tym coś zrobić.
- Na górze jest łazienka, a w pokoju mam różdżkę.- Wtrąciłam i spojrzałam na dziewczynę.
- Wiem, pracowałam tutaj. A ciebie pewnie przyjęli na moje miejsce?- Zapytała i spojrzała w stronę baru, gdzie stała Lisa. Dziewczyna, gdy tylko zauważyła koleżankę z pracy ruszyła w naszą stronę.
- Czyli poradzicie sobie? Ja mam jeszcze trochę do zrobienia.- Poinformowałam ich, starając się przekrzyczeć muzykę. Mimo tego, że rozmawiałam z Blaise’m, czułam na sobie wzrok Malfoy’a. Szybko ruszyłam w stronę lady, gdzie aktualnie nie było nikogo. Lisa witała się z przyjaciółką, a Layla zabawiała imprezowiczów. Niektórzy byli naprawdę kulturalni, żartowali i byli spragnieni towarzystwa. Jednak było trzeba naprawdę uważać. Zawsze można było natrafić na takiego niewychowanego chama, jak to zrobiła Lisa. Spokojnie odłożyłam tacę i zaczęłam przygotowywać drinki od nowa. Po chwili koło mnie znalazł się Greg.
- A ty, co tu robisz? Chyba miałaś dzisiaj wolny wieczór. Stałaś za barem cały dzień.
- Nudziło mi się samej na górze, ale i tak dałam ciała. Wylałam drinki na chłopaka.- Powiedziałam znużonym głosem i postawiłam dwa gotowe napoje na tacy.
- Krzyczał?- Greg uśmiechnął się lekko. Za to go właśnie lubiłam. Nigdy nie miał do nikogo żalu. Oczywiście w ramach możliwości.
- Nie, na szczęście to mój stary znajomy, więc nie miał mi tego za złe.- Skończyłam swoją pracę i odstawiłam resztę szklanek na tackę.- Drugą porcję dam im na koszt lokalu. W końcu to moja wina. Co ty na to?- Spojrzał na mnie trochę podejrzliwe, po czym pokręcił głową.
- Tylko uważaj tym razem. Jest tu spory tłok i jak tak zaczniesz wszystkim proponować na koszt firmy, to ci utnę z pensji.- Zażartował, a ja spojrzałam na niego smętnym wzrokiem.
- Chcesz żebym się kompromitowała za każdym razem, sprzedając tacę na ludzi? Odstraszałabym ci klientów.- Odpowiedziałam troszkę zgryźliwie, jednak mu to ani trochę nie przeszkadzało. Jedynie, co zrobił, to odgryzł mi się tak jak tylko on potrafił.
- Czy ja wiem? Najprawdopodobniej zaczęliby tu przychodzi toples. Mam za ładne kelnerki, żeby zrezygnowali z tego klubu.- Uśmiechnął się szeroko i zniknął za barem. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się, tylko po to, by ujrzeć twarz pewnego blondyna.
- Słucham? Czego pan sobie życzy?- Postanowiłam zachować zimną krew, nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Nie spojrzałam na niego. Dlaczego? Bałam się tego, co on może tam ujrzeć. Nie ufałam sobie na tyle, by spokojnie patrzeć mu w oczy, biorąc ostatni rok nauki w Hogwarcie.
- Cóż za formalność… A da się tak jakąś mniej służbowo?- Zapytał wyraźnie rozbawiony. Westchnęłam na tyle głośno, by usłyszał i ruszyłam z zamówieniem do stolika. Starałam się go ignorować, choć on mi tego nie ułatwiał. Tym razem udało mi się tam dotrzeć bez większych problemów. Postawiłam zamówienie na stoliku i odwróciłam się, by wrócić do baru. Jednak ktoś mi postanowił to utrudnić, ponieważ gdy tylko się odwróciłam zderzyłam się z „czyimś” torsem.
-Wiedziałem, że na mnie lecisz, Granger.- Usłyszałam zgryźliwy głos tuż przy swoim uchu. Uśmiechnęłam się lekko, mając szczerą nadzieje, że on tego nie zauważył. Zawsze śmieszyły mnie jego trafne przytyki, nawet te, które były kierowane do moich przyjaciół. Lecz musieliśmy utrzymywać pozory. On pogardy, ja nienawiści. Wszystkim to pasowało, bo widzieli we mnie swoją Hermionę, a w nim wroga. Tak dla przykładu.
- Chyba tylko wpadam, Malfoy.- Tym razem zaśmiał się na tyle głośno, bym go usłyszała.
-, Kiedy kończysz?
- Myślę, że to nie twoja sprawa. Proszę cię daj mi pracować w spokoju.
- Granger, to ty tyle nie myśl, tylko mi powiedz, o której kończysz.
- Herm jest już po pracy. Przez moment tylko mnie zastępowała, ponieważ miałam mały problem.- Za pleców Malfoy wychyliła się rozświergotana Lisa. Na jej ustach widniał szeroki uśmiech.- Formalnie ma dzisiaj wolny caaały długi wieczór.- Dodała unosząc jedną brew.
- Jejku, Lisa. Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła! Dziękuję ci ślicznie za pomoc, ale proszę cię zajmij się tym, co do ciebie należy.- Warknęłam do niej mniej przyjemnie, obcinając Malfoy’ a chłodnym spojrzeniem. Spokojnie go wyminęłam i ruszyłam w stronę baru. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że blondyn idzie za mną.
- Chodź na zaplecze. Tutaj jest za głośno.- Powiedziałam z przekąsem, co skwitował drwiącym śmiechem. Odstawiłam tackę i udałam się do pomieszczenia za ladą. Napotkałam tam zdziwionego Gregory’ego, który po chwili podszedł do Malfoy’a i podał mu rękę. Spojrzałam na nich zdezorientowana, na co obaj się uśmiechnęli. Po czym Midnight rzucił krótkie „To ja was zostawię” i wyszedł. Wzięłam dwa większe wdechy i spojrzałam na młodego milionera.
- Czy ty wszędzie musisz mieć znajomości? Ale wracając… Słucham. Czego chciałeś?- Przez chwilę, mogłabym przysiąc, że widziałam na jego twarzy zmieszanie. Jednak szybko się zreflektował i westchnął.
-Ja ich nie znam… Oni znają mnie.- Wyszczerzył się jak głupi do sera, po chwili jednak poważniejąc. Może gdzieś wyjdziemy? I nie Granger, to nie jest randka. Po prostu, nie mam wesołych wieści.- Zmieszałam się na moment i pokręciłam głową.
- Nie, Malfoy. Mów, co masz mówić i dowidzenia.- Tym razem to on pokiwał głową. Spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu, dając mi do zrozumienia, że nie jest zadowolony z mojej odpowiedzi.
-Nie zachowuj się jak dziecko, Granger. Bierz manatki i choć. Nie mam całego wieczoru dla ciebie…- Spojrzałam na niego niezadowolona. Nienawidziłam, jak ktoś mi rozkazywał. Lubiłam być niezależna, a to, że ktoś próbował ingerować w moje życie, było niedopuszczalne. Jednak z drugiej strony, kłócenie się z nim byłoby naprawdę dziecinne. Spojrzałam na niego i pokiwałam głową.
-Skoczę tylko ubrać coś na siebie.- Odparłam nawet na niego nie patrząc. Udałam się na górę do swojego pokoju i wzięłam pierwszy lepszy płaszcz. Gdy wracałam natknęłam się na Greg’a. Powiadomiłam go, że muszę wyjść na moment, na co tylko skinął głową. Malfoy czekał na mnie przed wejściem.- Gdzie idziemy?- Zapytałam zakładając ręce. Blondyn wzruszył ramionami i wskazał swój samochód. Bez słowa ruszyłam w tamtą stronę. Malfoy otworzył mi drzwi od strony pasażera i sam zajął miejsce kierowcy.
- Nie wiem, od czego mam zacząć Granger.- Pierwszy raz widziałam tak zmieszanego Malfoy’a. Nie odzywałam się. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Obecność blondyna nie krępowała mnie jak wcześniej, ale czułam się nie swojo. Tak wiele czasu upłynęło od ostatniego spotkania. W pierwszym odczuciu miałam ochotę zapytać go, czy w ogóle to pamięta. Jednak po jego zaginięciu… Wciąż pamiętam pierwsze strony Proroka. Te nagłówki… „Jedyny potomek Malfoy’ów powrócił.” Wtedy dowiedziałam się, że on nadal żyje. Tyle razy chciałam mu podesłać sowę, by zapytać czy wszystko w porządku. Ale zawsze panikowałam. Wszystkie listy lądowały w płomieniach. Teraz, o tyle rzeczy chciałam go zapytać, a słowa więzły w gardle. Do czasu, aż znowu się nie odezwał.- Zastanawiałem się, czy ci o tym powiedzieć. Ale wtedy, gdy cię zobaczyłem w klubie… Muszę to wiedzieć. Granger, co w tej chwili robi twój ojciec?- Zmroziło mnie. Autentycznie czułam, że bladnę. Czułam no sobie jego wzrok. Jedyne na, co miałam ochotę w tamtym momencie ochotę, to wysiąść z samochodu i… Miałam ochotę płakać, krzyczeć… to zachowanie mogło wydawać się dziwne. Ale naprawdę nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką ulgą było zapomnieć. A tu nagle wszystko runęło. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
- Dlaczego pytasz?- Zapytałam się drżącym głosem.
- Ostatnio miałem bardzo przykry incydent. Jak wiesz moja rodzina prowadzi firmę. John po ostatniej kongresówce został zaatakowany, z miejsca zbrodni ściągnęli odciski palców twojego ojca.- Otworzyłam drzwi i wyszłam z auta. I co ja mu miałam odpowiedzieć? Nie widziałam go już od trzech miesięcy. Czułam, że się trzęsę. Po chwili usłyszałam, że Malfoy wysiada z auta i do mnie podchodzi. Podniosłam na niego rozbiegany wzrok. – Rozumiem, że nie zbyt dobrze.
- On ma problemy z alkoholem. Malfoy, błagam nie zgłaszaj sprawy do sądu. Pokryje wszystkie koszty… Ja naprawdę mam wiele problemów, nie potrzebuje dodatkowych.
- Nie miałem zamiaru, tylko chce wiedzieć, dlaczego.- W jego glosie pobrzmiewała stalowa nutka.
- Pracował w policji przez pewien czas. Zwolnili go za picie. Więcej nie powinieneś wiedzieć. Porozmawiam z nim. A teraz przepraszam, ale muszę wrócić do pracy.- Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę klubu.

       Podjęłam pochopną decyzję. Powiedziałam, że z nim porozmawiam, a wcale tego nie chciałam. Teraz stałam pod drzwiami swojego „domu” i nie widziałam gdzie oczy podziać. Spojrzałam w stronę ogródka. Przymknęłam oczy, a obrazy zaczęły się pojawiać… Powoli i subtelnie.
     
      Dwie osoby huśtały się na huśtawce. Widać było, że są szczęśliwe. Mała dziewczynka siedziała na kolanach u matki i razem czytały jakąś bajkę. Sześciolatka wesoło machała nóżkami, które spokojnie zwisały, nie dosięgając do ziemi. Po chwili spokój został zakłócony… Na podwórko wszedł mężczyzna. Chwiał się na nogach, jego włosy były potargane, a rysy twarzy mocno się odcinały. Kobieta obronnym gestem zagarnęła do siebie córkę i spojrzała na męża niespokojnie. Ten tylko podszedł do niej, złapał ją za rękę. Spojrzał w oczy i wycedził przez zęby.
- Idziemy…- Po czym udali się do domu. A obserwowała to para smutnych czekoladowych oczu. Dziewczynka wydrapała się na huśtawkę i wzięła do rączki bajkę. Spod przymkniętych powiek zaczęły płynąć gorące łzy. Kilka z nich spadło na książeczkę. Po chwili bajka zamieniła się w popiół. Sześciolatka rozpłakała się jeszcze bardziej. Nawet to jej zabrano. Niestety nikt jej nie usłyszał. Tej nocy spała na drewnianej huśtawce w ogrodzie. Kolejny raz o niej zapomnieli…


     Oderwałam wzrok od tego miejsca, czując jak oczy coraz bardziej mnie pieką. Odetchnęłam głęboko jeszcze dwa razy i uniosłam rękę. Czas się dla mnie zatrzymał, a moja ręka dwa razy uderzyła w drewno drzwi. Przez chwilę wstrzymałam oddech, nasłuchując jakieś reakcji. Cisza. Spuściłam głowę na dół. Może to i lepiej… Ominęłabym nie potrzebnego stresu. Czystej goryczy, która władała moim sercem za każdym razem, gdy tylko ich wspominałam. Odwróciłam się i nagle to usłyszałam… Odgłos kroków za drzwiami. Moje serce załomotało jeszcze kilka razy, po czym się zatrzymało. A w progu stanął mój ojciec. Spojrzałam na niego, próbując odszukać w nim mojego tatusia.
Tego, który uczył mnie jeździć na rowerze.
Tego, który kupował mi lalki.
Tego, który ponoć mnie kochał.
Jednak nie znalazłam tam dosłownie niczego. Para oczu, tak podobnych do moich, wpatrywała się we mnie. Ale nie było w nich nic. Zero uczuć i emocji. Mimo wszystko coś ścisnęło mnie w gardle. Lecz nie spuściłam wzroku. Chyba w głębi serca miałam nadzieję, że to on pierwszy zdezerteruje. Jednak i tym razem mnie zawiódł.
- Kogo ja widzę? Czego tu szukasz?- Ten głos… Taki daleki i obcy. Ile razy próbowałam sobie wmówić, ze to tylko sen. Ile razy przed zaśnięciem wyobrażałam sobie to spotkanie. Jednak nawet w sennych koszmarach nie wyglądało to tak jak teraz. Ponownie usłyszałam kroki i tym razem zza jego pleców wyjrzała mama. W tamtym momencie mogłam przysiąc, że w jej oczach zapanowała radość. Jednak tak krucha, że lekkie poruszenie się ojca, sprawiło, że znowu zagościł w nich popłoch. Tak… Nie strach. Ona wyglądała jak spłoszona zwierzyna, która była gotowa do ucieczki. Szkoda, że nie dalej niż do pokoju gościnnego.
- Kochanie, może ją wpuścisz… Chciałabym z nią porozmawiać…- Ten obcy dla mnie mężczyzna, zmierzył mnie tylko zimnym wzrokiem, jakby oceniał czy w ogóle jestem tego warta. Proszący głos matki wydawał mi się prawie niedosłyszalny. Po chwili cofnął się, popychając przy tym matkę i już miał zamykać drzwi, gdy usłyszałam niepewny głos.- To nasza córka…- W jego oczach nadal panowała pustka. Nawet na nią nie spojrzał. Nic. Zero uczuć.
- Ja nie mam córki…- Warknął hardo, a ja poczułam ostrą woń alkoholu. Zachwiał się lekko i odwrócił na pięcie. Stałam przez chwilę zdezorientowana, ale nie dałam mu tej satysfakcji i tym razem. Nie mogłam dać się mu od tak poniżać. Biorąc pod uwagę to, że nie miał do tego najmniejszego powodu. Jeśli matka sobie na to pozwala, jej interes. Sama stanęłam na nogi i nikt mi w tym nie pomagał. Nie miałam zamiaru dawać się niszczyć temu alkoholikowi.
- W takim razie jeszcze lepiej. Mam dla ciebie informację. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jednak nie jesteśmy spokrewnieni.- Dziękowałam bogom, że mimo wszystko mój głos nie drżał. Był cichy, ale nie słychać było w nim niepewności, czy czegoś w tym rodzaju. Obserwowałam jak zatrzymuje się w pół kroku i odwraca się do mnie. Nie czekając na zaproszenie weszłam do środka i nie ściągając butów udałam się do małego pokoju gościnnego, który był pierwszym pomieszczeniem zaraz po korytarzu. Nie czekałam na nich. I tak wiedziałam, że przyjdą.
- Tak się składa, że wiem o twoich przewinieniach i wiedz, że to ci nie ujdzie płazem.- Powiedziałam tym samym tonem. Byłam ciekawa jego reakcji. On został niewzruszony. Na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Matka zniknęła w kuchni szepcząc „zrobię herbaty”.
- Może ty zechcesz wymierzyć mi sprawiedliwość?- Ironia, sarkazm, mania wyższości. To wszystko, co sobą reprezentował. A nie był nikim wielkim. Bezrobotny pijak, który znęcał się nad żoną, ot co. Może w jego świecie panowała inna hierarchia wartości…
- Staczasz się za każdym razem. Z każdym dniem udowadniasz sobie
i innym, że niżej już się nie da. Jednak jesteś od tego pieprzonym specjalistą. Nie znam większego nieudacznika od ciebie…- Piekący ból. Przez chwilę zamroczyło mnie tak mocno, że nie wiedziałam gdzie stoję. Uderzył mnie… Choć nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. Spranie matki? Czemu nie! Nie musiał być nawet specjalnie nachlany. Jednak na mnie nigdy ręki nie podniósł, aż do teraz… Ze stoickim spokoje uniosłam głowę. Mimo wszelkich starań nie mogłam otworzyć oka, w które od niego dostałam.- Tak, zdecydowanie udowodniłeś mi teraz, że jesteś wart coś więcej. Mam tylko głęboką nadzieję, że poczułeś się lepiej. Tym razem pan John nie wniesie oskarżenia. Kolejnego razu nie będzie.- Odwróciłam się na pięcie i wymaszerowałam z domu. Nie miałam siły na spacer. Po prostu aportowałam się pod klub.

      Nie było tłumów. Nie chciałam spotkać nikogo znajomego. Bez większych problemów dotarłam na schody. Powoli pokonywałam kolejne stopnie i gdy już stawałam na piąty stopień poczułam uścisk na nadgarstku. Poczułam jak robi mi się słabo. Miałam wrażenie jakby ktoś mnie spetryfikował. Jednak, gdy usłyszałam jego głos… Oddałabym wszystko, żeby już być na górze.
- Czyżbyś próbowała uciec?- Znacie to uczucie, gdy cały świat podpisał na Was jakieś pieprzone veto? Nie zgadza się wtedy na kompromisy i uderza tak, by zabolało.
- Daj mi spokój, jestem zmęczona. Pogadamy innym razem.- Próbowałam wyszarpnąć rękę. Jednak bezowocnie. Z każdą upływającą sekundą miałam ochotę wyć. Nie puszczał nadgarstka, a ja postanowiłam dać za wygraną. Jedną bitwę już przegrałam, nie miałam nic do stracenia. Powoli się odwróciłam i spokojnie uniosłam głowę.
     Rzadko widziałam zmianę w tych szarych tęczówkach. Na co dzień były one pokryte szarą kurtyną z niebieskimi akcentami i nic nie dało się z nich odczytać. Dziś tak kurtyna opadła, lecz nie na tyle, by zauważyć w nich emocje. Po prostu udowodnił mi, że jednak jest człowiekiem. A nie jakimś pieprzonym robotem.
- Co ci się stało?- Miałam ochotę się roześmiać. Jego zdziwienie było dla mnie paradoksalne. Zdobyłam się na jeden drwiący uśmiech.


- Cena szczerości. Tym razem z nadpłatą.- Jego uścisk zelżał, ale nie wyrwałam ręki. Dopiero, gdy opuścił ręce wzdłuż ciała, ja odwróciłam się i wybiegłam na górę. Wpadłam do pokoju, rzucając się na łóżko. Spokojnie wpatrywałam się w sufit, by chwilę później wybuchnąć histerycznym śmiechem…

poniedziałek, 26 maja 2014

Trzeci.

Cześć,
ślę Wam kolejną część :-)
Korzystając z okazji... Jeśli macie trochę czasu i jesteście fanami Sevmionie, to mam coś dla Was.
Pozdrawiam autorkę i zapraszam na:
mroczneczesciduszy.blox.pl
lub
poinnejstronieczasu.blox.pl
Jeśli jeszcze nie odwiedzałyście tych stron, to naprawdę polecam. Świetna lektura.
Pozdrawiam, Rouse.

Tylko martwi nie mają nadziei.
[ Teokryt ]
   
    
      Sen. Jedna z form odpoczynku ciała i umysłu. To coś, co zabiera cię do swojego świata i nie musisz się martwić, co będzie dalej. Historia tworzy się sama, a ty musisz tylko obserwować.
Inaczej jest, gdy bierzesz udział w koszmarze. Jest to stan, w którym nie odpoczywasz pod żadnym pozorem, a zadane rany nie goją się tak szybko jakbyśmy tego pragnęli. Pojawiają się wtedy, gdy nie możemy o czymś zapomnieć. To coś, co nas prześladuje i nie daje nam spokoju. Przypomina ci o wszystkich złych chwilach, o których nie chcesz pamiętać, a najchętniej wyciąłbyś je ze swojego życiorysu, by nie dokuczały już nigdy więcej.

      Biegł. Biegł bardzo szybko starając się unikać min, które były rozstawione w każdym możliwym miejscu na wyspie. Włosy, które były o wiele za długie utrudniały widoczność. Miał kiepską kondycję, bo nigdy nie przepadał za sportem. Ale musiał. Nagle poczuł przeszywający ból w rejonach barków. I Padł na ziemie. Ostatnie co poczuł, to wojskowy but, który odwracał jego twarz, by można zobaczyć, czy napastnik prawidłowo wykonał swoją część zadania.

    Paraliżujący chłód. Ktoś wylał mu kubeł zimnej wody na twarz. Było to coś okropnego, bo niezagojone rany piekły jeszcze mocniej niż dotychczas. Niepewnie próbował otworzyć oczy. Obraz pojawiał się stopniowo, najpierw był mocno zamazany, potem pojawiały się kontury. Na jedno oko nie widział wcale. Było zbyt mocno podpuchnięte. Po kilku minutach widział już całkiem wyraźnie jak na obecny stan. Znajdowali się w czymś na kształt namiotu.  Było ich czterech. Trzech z nich miało nałożone maski na twarze, czwarty siedział przy biurku, a nogi miał wyłożone na deski. Klęczał, a jego ręce były skrępowane z tyłu.
-Dzień dobry, Panie Malfoy. Nie zdawałem sobie sprawy z pana sprytu. Nikt nie wytrzymał w tym miejscu dłużej niż dwa tygodnie. Ty tu już jesteś trzeci miesiąc. Powiedz mi, jak to możliwe, że taki życiowy nieudacznik jak ty, wytrzymał tu tak długo?- Mężczyzna podniósł się z siedzenia i podszedł do niego.- Wiesz jak nazywają to miejsce?- Spytał, jakby od niechcenia.- Domem szatana… A my pokażemy ci dlaczego…- Na jego twarzy pojawił się sadystyczny uśmiech, który pogłębiał się z każdym wypowiedzianym słowem. Teraz to był już jego koniec. Siłą został wyprowadzony na zewnątrz, po czym rzucili go na ziemie. Jak ostatniego śmiecia. Jak zbędną rzecz. Jednak to, co dla niego planowali było o wiele gorsze. Nagle jakby znikąd pojawił się przed nim krąg. Krąg ludzi, którzy mieli czarne maski na twarzy. Czuł się jak w jakimś głupim filmie. Zdarzenia były nazbyt  podobne do tych, które pamiętał z dzieciństwa. Facet bez maski zatarł ręce i zapalił cygaro. Podparł się spokojnie i wypowiedział jedno, w zasadzie niepotrzebne, słowo…
  
    Było ciemno, a obok mnie siedziała matka. Była zmartwiona. Po dzisiejszym spotkaniu CMD myślałem, że nic gorszego mnie już nie spotka, jednak życie potrafi zaskakiwać. Otarłem czoło z potu i odetchnąłem głęboko kilka razy, tylko po to, by uspokoić oddech. Spojrzałem na matkę. Jej oczy były mętne, choć skrywała się w nich troska i smutek.
      To nie pierwszy raz, gdy budzę krzykiem pół domu. Trudno jest zapomnieć rzeczy, które siłą wciskają się w naszą podświadomość. Są z nami nawet, gdy o tym nie wiemy lub tego nie chcemy. I nie ważne było, jak bardzo chciałem zapomnieć, ból wracał ze zdwojoną siłą, burząc wszystkie dotychczasowe mury i fortece, które tak starannie próbowałem odbudować.
-Synku, wszystko w porządku?- Och, jak ja tego nienawidziłem. Tej delikatnej próby pomocy i chęci posłuchania. Chciała mi pokazać, że jest ze mną mimo wszystko, a jednak jej się to nie udawało. Nie przewidywałem opcji, która zawierałaby w sobie powiedzenie matce o wszystkim. To nie wchodziło w grę. I mało mnie to obchodziło, że za pewne pół miasta zżerała ciekawość. Gdybym zaryzykował, naraziłbym ją na niebezpieczeństwo. Ona jest dla mnie zbyt cenna, by ryzykować.
-Tak, jak najlepszym.- Posłałem jej delikatny uśmiech. Spojrzała na mnie wyraźnie nie zadowolona z odpowiedzi. Niestety nie mogłem jej usatysfakcjonować.- Czyżbym zapomniał narzucić na pokój zaklęcie wyciszające?- Przeniosłem swój wzrok na jedną ze służek, która automatycznie skinęła głową na dół, byle tylko się na mnie nie patrzeć. Czasami miałem wrażenie, że ci ludzie się czegoś boją. Rygor był dosyć ważnym aspektem w tym domu, ale nie do przesady. Wszyscy, którzy pracowali w obsłudze rzadko kiedy się odzywali, jeszcze rzadziej wyrażali swoje opinie.
-To nie tak. Było założone, ale zleciałam usunięcie go. Draco, tak nie można postępować, gdy masz jakiś kłopot, to od tego jestem! By ci pomagać! Do diabła Draco jestem twoją matką!- Komuś właśnie puściły nerwy. Narcyzie Malfoy rzadko zdarzały się jakieś niekontrolowane wybuchy emocji. Była zrównoważoną kobietą z wysoką rangą i jeszcze wyższym poważaniem wśród obycia arystokracji i nie mogła sobie na to pozwolić. Jednak to była ta chwila, w której jest ten przełomowy moment. Nie lubiłem wyprowadzać jej z równowagi. Co to, to nie. Zawsze się z nią dobrze dogadywałem. Ale gdybym jej powiedział, że usiłuję ją chronić, to już kompletnie nie miałbym życia. Dopytywałaby się i nie dawałaby spokoju do grobowej deski, gdyby w ogóle ją zobaczyła.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale niestety nie potrafię nic na to zaradzić. Matko, z całym szacunkiem, ale jest już naprawdę późno i chciałbym skorzystać z reszty nocy, która mi pozostała. Dobranoc.

     
       Mimo wszystko moje życie nie składa się z wiecznych porażek i potknięć. Mam to, co w życiu jest najważniejsze. Kumpli, na których mogę zawsze liczyć. Znaczy prawie zawsze. Do czasu aż któregoś pantoflarza nie uziemi jakaś laska. Ooo… Wtedy jestem już na przegranej pozycji. Ale pomijając jakże chorobliwy fakt, są nie do zastąpienia. Właśnie siedzieliśmy we trójkę u Blaise’a na chacie. Jego rodzice (w końcu arystokraci) byli na jakimś ważnym spotkaniu w Nowym Orleanie. Tak czy inaczej Diabeł miał dom dla siebie. Miał dwa wyjścia. Pierwsze, urządzić imprezę i sprosić pół Anglii lub zaprosić nas i spokojnie się zachlać. Jednak Zabini lubił zaskakiwać. Owszem, zaprosił nas. Wyciągnął ze spiżarki jedno z najstarszych win, za które nie jeden smakosz dałby się zabić i tak już od godziny piliśmy w spokoju wino gronowe.
-Kiedy idziemy oglądać jakiś nowy lokal?- Theo podrzucił temat bawiąc się lampką z winem. Ostatni lokal dostał bardzo dobrą ocenę, a właściciel szybko znalazł sponsorów na dalsze prowadzenie interesu. Mogliśmy dużo. Gdyby dostał ocenę złą to pewnie już zbierałby stamtąd manatki i szedł robić do jednych z mugolskich sklepów. Z resztą tak jak reszta kiepskich „biznesmenów”, którzy myśleli, że się na czymś znają.
- Nie myślałem jeszcze o tym… Pogadam z wujkiem, kiedy załatwi nam coś nowego.- Odparł rozleniwiony Diabeł. Prawdopodobnie, nigdy by się tym nie zajął. Ale ojciec nastraszyli go, że zamrozi mu wszystkie dotychczasowe środki, jeśli nie zajmie się czymś na poważnie. Blaise był jedynakiem, z resztą tak samo jak ja, czy Theo. Nie był przyzwyczajony do odpowiedzialności. Zawsze rodzice załatwiali istotne sprawy lub ludzie do tego wyznaczeni. Początkowo miał zajmować się tym sam, ale stało się jakąś tak, że wkręcił w to nas. Nikt nie miał nic przeciwko.
Słodką ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Theo zdezorientowany popatrzył najpierw na mnie później na Blaise’a.
-Pójdę otworzyć…- Poinformował nas i wstał z fotela. Spokojnie odstawił wino na stolik i ociężale podniósł Zabiniowe cztery litery. Siedzieliśmy cicho, mając nadzieję, że uda nam się coś podsłuchać. Po chwili usłyszeliśmy lukrowy pisk i jęk zawodu Diabła. Zdezorientowany spojrzałem na Theodore’a, który uśmiechnął się ironicznie i spojrzał na drzwi do pokoju. W następnych minutach miałem ochotę uciec stamtąd, gdzie pieprz rośnie. Theo zachłysnął się trunkiem, a Blaise zrezygnowany zajął swoje poprzednie miejsce.
- Jak dobrze was widzieć! Naprawdę bardzo się cieszę! Mam wam tyle do powiedzenia! A szczególnie tobie Draco!- Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wpakowała mi się na kolana. Próbowałem ją zrzucić, ale ona jak się uczepi to nie ma mocnych.- Obeszłam ostatnio prawie wszystkie sklepy w Londynie, ale nie było tak ładnych jak na Pokątnej. Tam bynajmniej szyją na zamówienie! A co do makijażystek.. To jakiś skandal! Cały Time Square pęka w szwach od tych groteskowych salonów i nie ma ani jednego pięciogwiazdkowego!- Trajkotała jak nawiedzona. Chociaż Zabini pokazywał jej całym swoim jestestwem, że nie ma ochoty z nią rozmawiać, a tym bardziej słuchać. Nagle nie wytrzymał i wstał z fotela podchodząc do niej i mierząc w nią palcem.
- Astoria, do jasnej cholery, zamknij się! Nie wiem policz może do dziesięciu, bo potrzebuje z pół godziny spokoju!- Brunetka spojrzała na niego wielkimi oczami, po czym poczerwieniała na twarzy i prychnęła oburzona.
-Nie mówiłam do ciebie! Ty nawet nie jesteś tego godzien, by mnie słuchać!- Uniosła wysoko głowę i poprawiła wysoki kucyk na czubku głowy.
-Fascynujące jest to, co mówisz. Wyobrażam sobie jak musiałaś namęczyć się, wymyślając te durnowate tekściki. Podkradłaś je młodszej koleżance z przedszkola ? Cud, ze w ogóle ruszyłaś mózgiem i od tej głupoty jeszcze ci nie wyparował. A teraz wynocha mi z salonu!- Diabeł pokazał jej wyjście, a dziewczyna spojrzała na niego jak na robaka i machnęła kucykiem.
Muszę przyznać, że poczułem głęboką ulgę, gdy wyszła. Blaise zajął swoje miejsce i duszkiem wypił resztę wina.- Ona wyczerpuje psychicznie, że ją jakaś Avada nie trafiła! Choć jak jeszcze raz przekroczy próg tego domu, to sam to zrobię!- W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza.
    Nagle zadzwonił mój telefon. Kumple spojrzeli na mnie zdziwieni, ale przeprosiłem ich skinieniem głowy i odebrałem.
-Pan Malfoy? Z tej strony Komendant Melinda. Pan Johnson został zaatakowany dzisiaj w Company Malfoy Dragon. Jest pan proszony na miejsce zbrodni. Pańska matka jest na lekach uspokajających, a pan musi sprawdzić, czy nic nie zginęło.
-Tak oczywiście. Za moment będę.- Spojrzałem na kumpli i jeszcze raz na komórkę.- Coś mi wypadło muszę iść.- Sięgnąłem po różdżkę i teleportowałem się pod gmach budynku.


    Budynek nie różnił się niczym od ostatniego pobytu. Te same pęknięcia na ścianie, te same pedantycznie czyste okna, ten sam ogromny szyld. Mógłbym przysiąc, że niektórzy byli wręcz zdziwieni moimi odwiedzinami. Pewnie po przemówieniu byli pewni, że nie zagoszczę już więcej w Malfoy Dragon. Ale niestety ich zawiodłem. Dopóki ta firma ma w nazwie nazwisko mojego ojca jak i moje, to będzie mój interes. I mało obchodzi mnie jakie mienie będzie konfigurowało na tabliczce prezesa. Otworzyłem drzwi i przepuściłem w nich jakąś starszą panią zarządcę, która dziwnie się do mnie uśmiechnęła. Miałem nadzieję, że to było w ramach podziękowania… Gdy byłem już na miejscu, czyli na piętrze, gdzie znajdowała się kongresówka i parę innych sal, w których przedstawiało się plany i szkice, które miały podbijać światowe rynki.
       Połowa z nich zawsze lądowała w koszu. I to był największe ryzyko ze strony spragnionych poklasku garniturowców. Jeśli projekt był zły z asystenta znowu zmieniałeś się w człowieka od ekspresu do kawy. Jeżeli jednak ci się powiodło i twój projekt zmieniał patrzenie zarządców, podsiadałeś swojego szefa, by ten mógł spokojnie parzyć kawę innym kongresmenom na innych działach.
    Wracając, na miejscu było sporo ludzi w mundurach. Na szczęście zdążyłem przed falą fotoreporterów i dziennikarzy. Koło miejsca „zbrodni” stała komendantka. Podszedłem do niej i z odznaki wywnioskowałem, że to właśnie z tą kobietą rozmawiałem.
- Witam, dziękuję za szybkie przybycie.- Kobieta podziękowała jakiemuś facetowi z laboratorium i odznaczyła coś w swoim notesie.- Pan Johanson Brend został zaatakowany tępym narzędziem w płat potyliczny. Właśnie teraz dowiedziałam się, że oprawca był pod wpływem alkoholu. Sam mocno się zranił i dzięki temu jesteśmy w stanie uzgodnić komu zależało na unieszkodliwieniu pana Brend’a.
- Czyli wiecie kto to zrobił?- Jednym z najbardziej denerwujących przepisów w prawie było czekanie. Wszystko musiało mieć swój ustalony czas i miejsce. Od jednego postępowania do drugiego musiało minąć trochę czasu, by móc zaaranżować następne. To dlatego ci wszyscy zbrodniarze czuli się bezkarni. Bo niczym ich wsadzono, oni zdążyli zamazać wszelakie tropy i ślady. A przy okazji kupić bilet do Las Vegas w jedną stronę, by tam zacząć od początku.
- W zasadzie tak. Był to niejaki Gregory Granger. Umotywowania jeszcze nie znaleźliśmy, ale tylko od pana zależy czy mamy wszcząć postępowanie.- Oo.. To teraz mnie lekko wmurowało… To nazwisko kojarzyło mi się tylko z jedną osobą, która w pewnym sensie była dla mnie znacząca. Nie zapomina się ludzi, którzy pomagają nam w ważnych dla nas kwestiach i tak też jest w tym przypadku. Proszę sobie zbyt wiele nie wyobrażać.
-Nie, wszelkie koszty biorę na siebie, Szkody moralne pana Johnsona pokryje anonimowy nabywca. Jestem pewny, że nic z biura nie zginęło, ponieważ, by się tam dostać potrzebne są specjalne zaklęcia, które zna tylko i wyłącznie pan Brend. Przepraszam, ale bardzo się spieszę. Dowidzenia…


        Zastanawialiście się kiedyś, co tak naprawdę nas powstrzymuje od robienia złych rzeczy? Od ranienia ludzi? Może to charakter… Jeśli jesteśmy tolerancyjni i wyrozumiali, to jesteśmy w stanie wszystko zrozumieć. Pocieszamy ludzi i wszystko jest kolorowo i pięknie. Szkoda tylko, ze to działa tylko w jedną stronę… Ja myślałem, że tym aspektem w moim życiu jest sumienie. Lecz teraz rozumiem, że to nie ono nas chroni. Ono tylko nie pozwala nam cieszyć się grzechami i złymi czynami.

        Zawlekli go… Zamknęli w klatce z żelaza jak zwierze. Nie miał siły otworzyć oczu. Wszystko go bolało, a w ustach czuł smak swojej krwi. Tej szlachetnej… Nieskazitelnej… Nagle coś zazgrzytało. Odetchnął kilka razy i ociężale uniósł powieki. Jakby przez mgłę ujrzał mężczyznę w szarym kapturze. Przyglądał się mu i nad czymś zastanawiał. Może nad ty, czy jest czegoś warty? Po chwili wyciągnął chudą dłoń przed siebie. Była ona zaciśnięta w pięść, widniały na niej liczne żyły i blizny.
- Życie jest łatwiejsze niż się wydaje. Wystarczy godzić się z tym, co jest nie do przyjęcia, obywać się bez tego, co niezbędne i znosić rzeczy nie do zniesienia. Jeśli znajdziesz w sobie odwagę, by to uratować przeżyjesz i wrócisz do szarej rzeczywistości.- Rozprostował palce i pokazał  ryt. Mały ostry szpikulec, który w środku miał jad węża malezyjskiego. Z wysiłkiem podniósł głowę i pojrzał na niego zdziwiony, lecz miejsce, które do tej pory zajmował było puste.


Oczy zapiekły go niemiłosiernie, a w oddali dało się słyszeć dzikie wrzaski i odgłosy. Szybkim krokiem podszedł do niego zamaskowany mężczyzna z kuszą w ręce. Sparaliżował go strach. Oddźwięk otwieranej klatki i pchnięcie, które sprowadziło go do parteru. Nie był w stanie powiedzieć, kiedy podjął decyzję. Wiedział tylko, że musi to zrobić. I choć czuł niewyobrażalny ból w skroni uniósł niezauważalnie rękę, w której miał zaciśnięty ryt. Gdy namiestnik schylił się, by go podnieść, wbił mu w szyję szpikulec. Ostatnie co zobaczył to pomarszczoną twarz, która uśmiechała się do niego z drwiną. Bynajmniej tak mu się wydawało…

niedziela, 18 maja 2014

Drugi.

Hej :)
Rozdział dodaję dziś, ponieważ mam chwilę czasu, a jutro siedzę do późna w szkole i nie wyrobiłabym.
Kilka spraw organizacyjnych :P
Rozdział tym razem o Hermionie... Powiem tak, o Draco lepiej mi się podobał, ale o Hermionie lepiej mi się pisze. Nie wiem, resztę do oceny zostawiam Wam.
Rozglądam się za Betą. Jeśli byłby ktoś zainteresowany, to bardzo proszę o kontakt.
Rozdział dedykowany Rapsodi89, Ty już z resztą wiesz za co.
Nie przeciągając,
Pozdrawiam, Rouse.


       Nienawiść pochodzi z serca, pogarda z głowy; mimo to żadne z tych uczuć nie jest całkowicie pod naszą kontrolą.

[ Schopenhauer ]
       
          Kolejny dzień… Kolejny, szary dzień pełen bólu, łez i poniżenia. Brzmi to strasznie, lecz wierzcie mi lub nie, wcale taki nie jest. To po prostu moje życie. Dwa dni temu skończyłam Hogwart. Tak, dostałam certyfikat ukończenia szkoły magicznej, za co oczywiście nabyłam śliczną bliznę po zgaszonym papierosie. Jak się domyślacie, mój ociec nie był ze mnie wybitnie dumny. Niestety na nic mi to się nie przydało. Kiedyś moim największym marzeniem było zostanie prawnikiem. Śniły mi się piękne sale rozpraw i ławy przysięgłych. Jednak teraz wiem, że nic z tego. Mam dziewiętnaście lat i jestem na „garnku” rodziców. Powoli dokończyłam palić.
    I oto kolejna słabość. Nikotyna. Przez pewien czas byłam pewna, że to ona trzyma mnie przy życiu. Ale wiecie jak to jest… Każda nastolatka z burzą hormonów ma jakieś głupie urojenia. Ha! Miałam nawet myśli samobójcze… Teraz, gdy o tym myślę, to śmiać mi się chce. Jednak może to nie byłoby najgorsze rozwiązanie. Śnieg padał dosyć grubymi płatami, dlatego postanowiłam trochę przyspieszyć. Po chwili byłam już pod domem. Drzwi były otwarte, jak zawsze.
    Musicie wiedzieć, że u mnie rzadko zamykało się drzwi. Na haku przy drzwiach wisiały tylko jedne klucze, które nigdy nie były ruszane. Ojciec nigdy nie wypuszczał matki z domu. Bał się, że ona go zostawi, jednak ja wiedziałam, że nawet gdyby kazał się jej wynosić nie poszłaby dalej niż do pokoju gościnnego.
Gdy ojciec pił, urajał sobie, że matka go zdradza. Wymieniał wtedy nazwiska sąsiadów, listonoszy… Różnie.
      Przymknęłam oczy nasłuchując jakiegoś krzyku. W środku było cicho, co mnie jednocześnie zdziwiło i zaniepokoiło. Pchnęłam drzwi i przekroczyłam próg. Cisza. Lekko zdezorientowana przeszłam przez pokój gościnny w kierunku schodów. Wyszłam do góry i usłyszałam odgłosy dochodzące ze sypialni. Spojrzałam na zegarek, na którym dochodziła godzina 21.00. Już nic mnie nie dziwiło… Starając się nie robić zbyt wiele hałasu i nie słuchać tych jęków, ruszyłam do pokoju. Westchnęłam zamykając drzwi.
     Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie było ono specjalnie okazałe. Zwykle kwadratowy pokój, w którym znajdowała się szafa, łóżko i biurko. Koło łóżka stała szafka nocna, na której leżały tabletki nasenne i papierosy. Ściany były koloru szafirowego, a na podłodze leżał niebieski dywan. Na wprost mnie znajdowały się jeszcze jedne białe drzwi. Prowadziły do skromnej łazienki z umywalką, ubikacją i prysznicem. Jest to bardzo przydatne, bo nigdy nie wiem, kiedy tamta łazienka jest zajęta. Na siedemnaste urodziny wyprosiłam matkę o kluczyk do pokoju. Był mi niesamowicie potrzebny. Od tamtego momentu mój pokój, to taki wał obronny, jednak nie wiem na ile wytrzymały. Wzięłam prysznic i ubrałam się w świeże rzeczy. Zapytacie pewnie, dlaczego nie w pidżamy? Nie miałam zamiaru iść spać. Upewniłam się, że nikt mi nie wejdzie do pokoju (nie żeby ktoś miał na to specjalną ochotę) i schyliłam się pod łóżko.
    Wyciągnęłam spod niego pudełko po butach, w którym trzymałam magiczne zdjęcia i inne pamiątki. Były tam też świadectwa, dyplomy, ale i pieniądze. Na wakacjach nie próżnowałam. Załapywałam się na każdą możliwą formę pracy, która obejmowała umową osiemnastolatkę. Najczęściej były to jakieś kluby, kawiarenki, mycie aut itp. Spakowałam wszystkie swoje ubrania, wcześniej je pomniejszając. Pudełko po butach zmniejszyłam do rozmiarów paczki zapałek.        Już miałam wychodzić, ale obróciłam się, by ostatni raz spojrzeć na swój dotychczasowy pokój. Moją uwagę przykuła ramka ze zdjęciem. Moje trzecie urodziny… Byliśmy tam wszyscy we trójkę, uśmiechnięci, przytuleni. Normalnie wzór kochającej się rodzinki. Prychnęłam pod nosem i wyszłam z pokoju. Bez problemu opuściłam domu. Przecież i tak nikt się mną nie przejmował. Znaczy do czasu, aż ponoć byłam potrzebna. Szłam chodnikiem, wpatrując się w kawałek papieru, który trzymałam w ręce. Wychodząc dziś z supermarketu, zerwałam ulotkę z ofertą pracy w klubie nocnym. Wynagrodzenie było satysfakcjonujące jak dla mnie i zakwaterowanie gratis. Śnieg padał coraz mocniej i miałam wrażenie, że przede mną rozpościera się biała kotara, nie do pokonania. Wyciągnęłam różdżkę i teleportowałam się pod podany adres.
     Pojawiłam się pod gmachem budynku. Był to typowy klub Go-Go. Rozejrzałam się dookoła i ruszyłam do drzwi. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam klamkę. Lokal był… estetyczny. Ogromne pomieszczenie, w którym znajdował się bar, stoliki, loże oraz sceny, gdzie sfrustrowani mężczyźni mogli pocieszyć oko pięknym, podniecającym tańcem na rurze. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam w stronę przystojnego barmana. Mimo, że muzyka grała głośno, nie drażniła uszu. Usiadłam na wysokim krześle i czekałam, aż ktoś zwróci na mnie uwagę. Miałam jeszcze moment, by się dokładniej rozejrzeć.  W ścianach jak i w podłogach były wbudowane neony, które dodawały imprezowego klimatu, a czarne, skórzane meble pasowały do marmuru wyłożonego na ziemi. Kelnerki w kusych strojach balansowały między stolikami zbierając zamówienia i zabawiając gości. Klimat klubu byłby niemal przyjemny, gdyby nie te obleśne spojrzenia facetów, gapiących się na ich tyłki. Właśnie to mnie odpychało najbardziej. Zero poszanowania i jakiejkolwiek wstrzemięźliwości. W tym momencie niczym się nie różnili od zwierząt. W ich oczach przejawiał się dziki instynkt. Moje rozmyślania przerwało chrząknięcie przystojnego kelnera.
-W czym mogę panience pomóc?- Zapytał wyuczonym, jedwabnym głosem, który miał przeprawiać puste panienki o szum w głowie i kupowaniu większej ilości drinków.
-Jestem tu w sprawie ogłoszenia.- Wyciągnęłam z kieszeni ulotkę i podałam blondynowi. Gdy zobaczył reklamę klubu automatycznie się uśmiechnął i zagadnął już swoim głosem.
- Nie wierzyłem, że ktoś tak szybko znajdzie się na to miejsce. Zapraszam do mojego gabinetu, omówimy tam szczegóły. Tu jest chyba troszkę za głośno.- Bez słowa skinęłam głową. Barman zaczepił z sali jakąś rudą dziewczynę, która zajęła miejsce z ladą. Zeskoczyłam z wysokiego stołka i ruszyłam za nim. Jak się później okazało, gabinet, o ile można tak nazwać pomieszczenie właściciela klubu Go-Go,mieścił się za barem. Prowadził do niego wąski korytarz, który zagrodzony był ruchomymi półkami z alkoholem i szklanymi przedmiotami. Gdy tylko weszliśmy do pokoju, mężczyzna zasiadł za biurkiem, wskazując mi miejsce naprzeciwko.
     Jeszcze przez moment rozglądałam się po biurze. Nie było ono wielkie, ale bardzo przytulne. Na meblach stały figurki tancerek i puchary pracowniczek. Dyplomy wisiały na przeciwległej ścianie, prezentując poziom lokalu. Trudno powiedzieć, że takie miejsce może być nazywane prestiżowymi, ale nie była to jedna z nor, których pełno na Nokturnie. Zajęłam wskazywane miejsce i z wyczekiwaniem popatrzyłam na barmana.
- No to zacznijmy od początku. Nazywam się Gregory Midnight i jestem szefem tego dobytku.- Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd bialutkich, prostych zębów.- A ty jak masz na imię i ile masz lat?- Spytał z wyczekiwaniem.- Wiesz, nie pytałbym o takie rzeczy, ale papiery tego wymagają i muszę cię zaktualizować, jako moją pracownicę.
- Hermiona… Hermiona Granger. Mam 19 lat.- Greg zagwizdał wesoło i popatrzył na nią z niezrozumieniem.
- Jesteś młodziutka, masz czyste papiery i cholernie dobre wyniki w nauce. Czego ty tu szukasz? Dziewczyno świat leży u twych stóp!- Z jego postawy i sposobu mówienia wywnioskowałam, że jest bardzo wesołym i bezproblemowym człowiekiem, który zna się na biznesie. Jednak nie tego się spodziewałam... Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Byłam prawie pewna, że nie mam tu czego szukać.
- Nie zatrudnisz mnie, tak?- Zapytałam, próbując za wszelką cenę ukryć rozgoryczenie i zrezygnowanie. Midnight przyjrzał się mi uważnie nad czymś bardzo intensywnie myśląc. Z jego oczu nie dałam rady odczytać absolutnie nic. Dlatego, gdy nie odzywał się już od dłuższego czasu, po prostu zebrałam swoje rzeczy i już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam zbawienne (jak dla mnie) słowa.
-Zatrudnię…- Odetchnęłam głęboko, zatrzymując się z ręką na klamce. Nawet nie wiecie, jak trudno zdobyć, choć łyk świeżego powietrza, przy tak ogromnych nerwach. Ponownie usiadłam na krzesło.- Jednak próbuję cię rozgryźć. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że gdy już od tak młodego wieku zaczynasz w takiej pracy, to nie masz najlepszego startu na karierę?- Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego. W jego oczach dostrzegłam wesołe iskierki, które zdradzały zwykłą, ludzką ciekawość.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak podjęłam już decyzję. Od kiedy mogę zacząć?- Zmieniłam temat, choć dojrzałam na jego twarz na moment wyraża zdezorientowanie, jednak szybko zostało zastąpione szerokim uśmiechem.
-Lubię bezpośredniość. Zapoznam cię z resztą ekipy i jeszcze dziś staniesz za barem. Twoje godziny pracy to 19.30-7.00. W dzień będziesz odsypiać w pokojach na górze. Tam będziesz miała swój własny azyl.- Greg ostatni raz uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając mnie samą.
    Kolejne, niechciane wątpliwości spłynęły na mnie jak niechciany deszcz podczas słonecznych wakacji. Najgorsze było przeświadczenie, że ten facet miał racje. Nikt nigdy nie będzie chciał mieć u siebie na stanowisku byłej tancerki Go-Go. Jednak rodzice powtarzali mi przez tyle lat, że nie potrzebnie się uczę, że życie jest okrutne, a ja i tak nic nie osiągnę. Przez cały czas ślepo wierzyłam w to, o czym mi opowiadali. Rzadko, bo rzadko, ale i tak się cieszyłam, jeśli któreś z nich się do mnie odezwało. Nawet, jeśli mieli mnie krytykować, ale rozmawiali ze mną jak z normalnym człowiekiem, a nie jakimś wytworem wyobraźni, z którego natura mocno zażartowała obdarzając magiczną zdolnością. Bo właśnie tak mnie postrzegali. Nie mylcie tych rozmów z rozmowami typu matka- córka, gdzie pociecha spowiadała się rodzicielce z każdego chłopaka, który jej się spodobał... Nic z tych rzeczy. Mimo wszystko i to mnie cieszyło. Pamiętam, że nigdy nie zostawiałam, ani nie brałam różdżki do domu… Zawsze zostawiałam ją w Hogwarcie, gdzie była bezpieczna w moim kufrze. Oni nie mieli podstaw mnie posądzać o coś nienormalnego, a ja mogłam prowadzić 'normalne' życie.
    Usłyszałam głosy zza drzwi i odetchnęłam głęboko. Po chwili pomieszczenie wypełniło się radosnymi głosami ludźmi, którzy przepychali się i żartowali. W tamtej chwili poczułam cholerną zazdrość i żal. Tak, zazdrościłam im tej beztroski i uśmiechu. Wyglądali tak, jakby nic w życiu ich nie martwiło, cieszyli się każdą mijającą sekundą i nie przeszkadzało im to. Przerwał im trzask drzwi i surowy wyraz twarzy Midnighta.
-Proszę o chwilę spokoju. Ekipa, to jest Hermiona, zajmie miejsce Jessici. Liczę na ciepłe powitanie. Lisa, Layla, proszę was, byście przygotowali Herm do pracy. Na razie pomaga ona za barem, a pokazy Jess przejmie w tym tygodniu Christi.- Greg zanotował coś w wielkim zeszycie spojrzał jeszcze na każdego z osobna i powoli skinął głową.- To chyba wszystko, w razie pytań zapraszam do mnie. Dziewczyny, przedstawicie jeszcze Hermionie naszych ochroniarzy. Niestety panowie nie mogli być z nami obecni z powodu pracy. Obawiałem się, że gdybym ich tu wezwał, to nie miałbym, do czego wracać.- Skinął głową i opuścił pomieszczenie. W pokoju ze mną została tylko ładna dziewczyna, którą Greg poprosił za bar chwilę temu. Była szczupła, wysoka i miała długie, rude, kręcone włosy.
-Hej! Jestem Layla. Pomogę ci dzisiaj z ubiorem i zapoznam z regulaminem, a reszta to pestka. Zobaczysz!- Skinęłam delikatnie głową i posłałam jej uśmiech. Coraz bardziej bałam się podjętej decyzji. Layla chyba musiała to zauważyć, bo uśmiechnęła się szeroko i złapała mnie za rękę.- Nic się nie martw… Będzie super, zobaczysz..!
     
       Od godziny siedziałam przed ogromną szafą. Layla przerzucała ubrania, co chwilę podrzucając mi jakieś stroje. Bez problemu odszukała komplety, które pasowały do mojej karnacji, a które doskonale z nią kontrastowały. Musiałam przyznać, że nigdy nie widziałam takiej ilości ubrań. Od kiedy pamiętałam, nie przepadałam za zakupami. Nie chodziłam po butikach, sklepach czy galeriach. Nie, że nie chciałam… Tylko po prostu nigdy nie było na to pieniędzy. Ojciec wydawał wszystko na swoje „potrzeby”, a gdy brakowało z przyczyn naturalnych, to zapożyczał się gdzie popadnie. Najczęściej były to „zaprzyjaźnione” bary, które z otwartymi ramionami czekali na mojego ojca. A on zawsze wracał, nigdy nie było inaczej.
    Z letargu myśli wywabił mnie kolejny kostium wrzucony w moją stronę. Layla spojrzała sceptycznie na ciuchy, które pozostały w szafie i zatrzasnęła ją z hukiem. Rozejrzała się po pokoju, a swoje spojrzenie zatrzymała na mnie.
- To byłoby na tyle jak na razie. W weekend może wybierzemy się na jakieś zakupy?- Layla machnęła różdżką i w pokoju zapanował porządek.- Tak lepiej… Dobra, ja cię zostawiam, przebierz się w coś. Możesz sobie wybrać strój. Później zrobimy ci jakiś szałowy make-up i odbędziesz krótkie praktyki za barem. Daj znać jak będziesz gotowa.- Ruda uśmiechnęła się pokrzepiająco i zostawiła mnie samą. Błędnym wzrokiem przesunęłam po kostiumach. Nigdy niczego podobnego na sobie nie miałam. Było to dosyć krępujące. Gdzieś tam w środku czułam bezradność pomieszaną z goryczą. Jak odległe były moja marzenia od rzeczywistości… Wybrałam najbardziej melancholijny strój, który odpowiadał mojemu humorowi. Nie patrząc w lustro przebrałam się i usiadłam na łóżko. Mogłam iść po Laylę, ale nie byłam pewna, czy w ogóle chcę schodzić na dół. Jeśli ją zawołam nie będzie już odwrotu. W ten mało widowiskowy sposób zamknę rozdział w moim życiu. Zakończę pewien akt, by rozpocząć kolejny. Tylko, dlaczego miałam wrażenie, jakby w tych nowych scenariuszach brakowało stron? Może ktoś specjalnie je powyrywałby poprawić sobie nastrój? A może od teraz to właśnie ja miałam zapełniać te puste kartki? Nie miałam zielonego pojęcia. I nie do końca wiedziałam, czy chcę się o tym przekonać. Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam oczy. Tyle razy ryzykowałam, tyle razy dokonywałam niewłaściwych wyborów. No, ale może na tym polega sens istnienia. Jeden błąd w te, czy w te nie powinien robić różnicy. Wzięłam powietrze w płuca i zatrzymałam je w środku. Miałam wybór. I tym razem musiałam dobrze wybrać. Myśli kotłowały się, a powietrze ulatywało z płuc z każdą upływającą sekundą. Jeśli by uciekło, nie miałabym odwagi spróbować raz jeszcze. Dlatego nie rozważając następnych za i przeciw wykrzyknęłam.


-Layla!- I tak wszystko się zaczęło. 

poniedziałek, 12 maja 2014

Pierwszy.

Hej!
Zgodnie z obietnicą zapraszam na rozdział pierwszy. :)
Bardzo się cieszę, że prolog, choć zawiły, się podobał. 
Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni :)
Bardzo serdecznie dziękuję i proszę o komentarze :) 
Rouse


Kto nie podejmuje trudów walki,
ten ponosi koszty straconych szans.
     
       Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają… Moim zdaniem ci ludzie muszą być kompletnie walnięci, albo strasznie bogaci. Pieniądz rządzi światem, a jeśli go nie masz, to zaczyna rządzić tobą. Ten chory system, który kontroluje świat jest ustawiony na zyski, a jeśli przynosisz straty, zostajesz usunięty. Nigdy nie narzekałem na brak dóbr materialnych. Wiele ludzi próbowało mi wmówić, że jestem obrzydliwie bogaty i kiedyś przez to zginę. Wyśmiewałem ich, pozwalając, by myśleli, że mają rację. Mnie już raz to spotkało. Teoretycznie zginąłem. To dosyć przykre zdarzenie miało miejsce tuż po wojnie. To wtedy wszystkie możliwe brukowce rozpisywały się na temat mojej rzekomej śmierci. Trzy cholernie długie lata siedziałem na „bezludnej” wyspie. Spisek, którzy uknuli z dziada pradziada poplecznicy Voldemorta. Ale wracając, uwielbiałem mój tryb życia. Codziennie imprezy, dyskoteki, sporadycznie jakieś parapetówki. Oczywiście rodzice nie byli z tego faktu zadowoleni, wręcz przeciwnie. Cały czas truli mi o tym, że powinienem dorosnąć i zabrać sprawy we własne ręce. To było ich motto życiowe dla mnie. Od czasu wojny zmienili się nie do poznania. Za czasów Voldemorta byli nie do zniesienia, wiecie, te całe etykiety, spotkania kręgów itd. Teraz są najzwyczajniej nadopiekuńczy i no cóż… dalej nie do zniesienia.
    Ostatnia noc była cholernie ciężka. Lisa, przyjaciółka dziewczyny Blaise’a organizowała swoją osiemnastkę. No cóż, zostałem zaproszony… Poszedłem z prezentem a wróciłem z ogromnym kacem. Zrzuciłem z siebie ubranie i walnąłem się na łóżko. Nie pamiętam, kiedy zaspałem. Za to doskonale pamiętam jak mnie zbudzono. Moja matka wparowała do pokoju niczym wiosenny huragan i z werwą świetlika rozsunęła zasłony. Mimo że nie otwierałem oczu, poczułem silny ból głowy. Jedyne, o co się modliłem, to, by moja matka opuściła jak najszybciej pokój i po prostu dała mi w spokoju umierać.
- Draco już południe! Zaraz tu będą Blaise i Theodore. Dzisiaj mieliście recenzować jakiś klub. Wujek Blasie’a załatwił wam transport, a tobie nie łaska podnieść się z łóżka!- Narcyza wystrzeliwała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Podniosłem nieznacznie głowę i posłałem jej spojrzenie, które jak dobrze wiedziała, wyrażało całkowite zniesmaczenie.- Daje ci 5 minut, za moment będzie śniadanie!- I wyszła. Odetchnąłem głęboko i przewróciłem się na plecy. Przez chwile patrzyłem się w sufit, by znaleźć w nim coś, co mogłoby go wyróżnić od wcześniejszych obserwacji. Gdy nie znalazłem nic ciekawego, ze spokojem zwlokłem się z łóżka.
    Nie chciałem żadnych zmian. Z natury byłem człowiekiem, który ich nie cierpiał. Lubiłem swoje poukładane życie, a jedyną zagadką było to, który klub odwiedzimy tym razem. Nie widziałem w tym nic złego. Dzisiaj mieliśmy iść do klubu wujka Blaise’a. Już od miesiąca jeździliśmy po różnych klubach i wystawialiśmy oceny, by stworzyć broszury. Fajna, lekka praca. No cóż, w życiu można łączyć przyjemne z pożytecznym. Po doprowadzeniu się do stanu używalności, ponownie położyłem się  na łóżko. Najtrudniej do tej pracy było przekonać Blasie’a. Jego dziewczyna Jessica pracowała, jako „barmanka” w jednym z klubów. Na początku mu to nie przeszkadzało, ale później, gdy zaczynało mu coraz bardziej zależeć, poprosił ją o porzucenie tego zawodu. Od tamtego czasu jeździliśmy w czwórkę. Ostatnio Nottowi zaczęło coś odwalać i zaczął spotykać się z młodą Wesley’ ówną, więc bardzo możliwe, że za niedługo będziemy musieli jeździć w piątkę. Co im odbiło? Zawsze mieli każdą panienkę, na skinienie palca i to właśnie najbardziej się im podobało. Teraz cały czas targają ze sobą te dwie i nic z ich podrywu…
Nie żebym był przeciwko związkom, ale zamierzałem z życia brać garściami i nikt nie miał prawa mi w tym przeszkadzać.  Zwłaszcza po tym przykrym epizodzie. Wiecie, przeczytać w gazecie o własnej śmierci... Mimo wszystko jest to jakiś wstrząs.
    Tak naprawdę nikt nie wie, co tam naprawdę się wydarzyło. Oprócz mnie i tych, którzy o to zadbali. Wiecie jak trudno żyć, gdy jedyną myślą, jaka kotłuje się wam w głowie jest przeżyć? I tak w kółko. Mnie się to udało. Ale wtedy, gdy pewnej nocy, byłem torturowany zanim udało mi się uciec, przysiągłem sobie jedno. Że ci, którzy mi to zrobili, zapłacą za to. Zapłacą za moje zrujnowane lata. Jednak bardzo dużo w moim życiu się zmieniło. Wcześniej byłem rozkapryszonym gówniarzem, który nie doceniał wolności, która była mu na wyłączność. Teraz doceniam każdą możliwą chwilę, która jest mi dana. Bo wychodzę z założenia, że ktoś na górze chciał, bym z tego wyszedł. Czy zamierzam powiedzieć o tym rodzicom? Nie, nie chcę, by patrzyli na mnie jak na kozła ofiarnego.
    „Rodzice”- kolejny aspekt w moim życiu. Mój ojciec nie żyje. Tak, legendarny Lucjusz Malfoy poległ. Jednak nie w bitwie. Nie rozumiem jak to się stało. Podczas mojej nieobecności wydarzyło się coś, o czym nikt nie chce mi powiedzieć. Moja matka znalazła sobie frajera, który cały czas próbuje do mnie dotrzeć. Nie mam do niej o to żalu, ale czuje się nieswojo.
    Mimo wszystko postanowiłem pokazać im wszystkim, że nazwisko Malfoy ma taką samą wartość i siłę, jakiej nie miało dotychczas. Moją kolejną zachcianką stał się własny klub. Chciałem mieć coś, co w całości należałoby do mnie i co zależałoby ode mnie. I to się uda.
    Przyglądając się w lustrze poprawiłem krawat. Sceptycznie spojrzałem sobie w oczy. Teraz mogę się pokazać ludziom. Właśnie miałem wychodzić, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Uniosłem brew w geście zdziwienia. Doskonale wiedziałem, kto mnie odwiedził. Matka nigdy nie pukała. W przeciwieństwie do Johnsona.
-Proszę!- Nie było sensu przed nim uciekać. Zawsze miał jakiś pretekst, by ze mną o czymś „pilnie” porozmawiać. Nawet, gdy nie miałem ochoty, musiałem poświęcić mu chwilę, by nie zawieść matki.
-Witaj, Draconie, mam nadzieje, że nie przeszkadzam.- Mogłem go nie lubić, jednak wiedział jak dobrze się zaprezentować. Miał głowę do interesów. Gdy mój ojciec żył, on zajmował miejsce zastępcy prezesa. Wszystkie plany i zarysy większych korporacji były tworzone przez niego.
-Czy coś się stało? Jestem umówiony.- Grzecznie poinformowałem i uśmiechnąłem się. Pierwsza zasada. Nie pokazuj przeciwnikowi, że jest twoją słabszą stroną. Wtedy dasz mu do zrozumienia, że ma nad tobą przewagę, a to jest najgorsze, co tylko możesz zrobić. Dać się zniszczyć. Bo wbrew pozorom bardzo łatwo jest doprowadzić się do destrukcji.
- To potrwa tylko moment. Dziś jest spotkanie Company Malfoy Dragon.  Jako syn twego ojca jesteś zobowiązany przyjąć rodzinny interes. Chcielibyśmy razem z twoją matka, byś podpisał papiery. Pierwotnie to Narcyza miała przejąć te obowiązki, ale dalibyśmy konkurentom przewagę.- Gdy mi o tym opowiadał ani razu nie spojrzał na mnie. Rozglądał się, obserwował, lecz dopiero, gdy skończył mówić spojrzał mi w oczy. Wywnioskowałem, że nie był pewny mojej odpowiedzi. Zasłonił się moją matką i nie brzmiał zbyt przekonująco. Bał się. Gdybym odmówił ponownie nabylibyśmy zbędny bagaż ciekawskich reporterów. Już widzę te nagłówki „Dziedzic rodu Malfoy’ów wyrzeka się rodzinnej fortuny!” „Zawiódł po raz kolejny!”.
- Niestety, przeproś ode mnie rzeczników prasowych, ale nie pojawię się. Tak jak już wspominałem mam dosyć ważne plany na popołudnie. Myślę, że staniesz na wysokości zadania Johnsonie.- Uśmiechnąłem się po raz drugi i wyciągnąłem do niego rękę. Wymieniłem uściski dłoni i zostawiłem go w moim pokoju.
    Zdawałem sobie sprawę z tego, że dałem mu ogromną szansę. Wszyscy myśleli, że nie wiem, ale John od zawsze czuwał, by dostało mu się należne miejsce. Daje sobie rękę uciąć, że teraz w duszy cieszy się jak pięciolatek z zakupionej zabawki. Zbiegłem po schodach i zatrzymałem się przy drzwiach od kuchni. Nie było sensu informować kogokolwiek, że wychodzę, bo wszyscy już o tym doskonale wiedzieli. Po moim zniknięciu zrobiło się tu trochę tłoczno. Moja matka zrezygnowała z usług skrzatów domowych i zatrudniła służki. Spuściłem głowę na dół zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda mi się to wszystko sklepić do kupy. Moją rodzinę, moje życie… Usłyszałem klakson nowego lamborghini Diabła. Nabrałem powietrza w płuca powoli jej wypuszczając. Zanim uleciało ostatnie powietrze, byłem w stanie wykrzyczeć ostatnie.
-Wychodzę!

   Kolejny klub. Dwa poprzednie okazały się kompletną klapą. Ten zapowiadał się obiecująco. Stałem pod budynkiem i kończyłem palić papierosa. W spokoju wdychałem nikotynowy dym, który prześlizgiwał się do płuc i tą samą drogą wracał. Ostatni raz porządnie się zaciągnąłem i wyrzuciłem pet do kosza. Spokojnie wypuściłem resztę dymu z ust i wszedłem do środka.  Chłopaki już zapoznawali się z kartą alkoholi. Postanowiłem do nich podejść, lecz plany pokrzyżował mi jakiś facet z aparatem. Szybko do niego podszedłem i spokojnie przedstawiłem.
-Aris Fort. Czy pojawi się pan dzisiaj w CMD?- Oni nigdy nie dają spokoju. Zawsze czegoś chcą i nie zostawią na mnie suchej nitki, jeśli się tam nie pojawię. Spojrzałem na fotoreportera. Jego twarz była wręcz pokryta maską ciekawości, która zżerała go od środka. Będzie miał materiał, za który dostanie fortunę, czy będzie musiał zbierać drobniaki na piwo. Westchnąłem cicho i podjąłem decyzję.
- Oczywiście. To dziś na 16.30. Na pewno się pojawię.- Uśmiechnąłem się lekko, a ten zrezygnowany odszedł. Właśnie zrujnowałem sobie dzień, który zapowiadał się tak ciekawie. Cudnie wręcz.
-Smoku!- Usłyszałem nawoływanie Blaise’a. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę baru.-  O stary, już jesteś. Poznaj Felixa, właściciela tego dobytku.- Spojrzałem na niskiego bruneta, który wyciągnął do mnie dłoń. Ucisnąłem ją i przedstawiłem się. Jeszcze raz ogarnąłem wzrokiem pomieszczenie i sięgnąłem menu. Obrzuciłem wzrokiem główne dania i odłożyłem na miejsce.
-Przykro mi bardzo panowie, ale będę zmuszony was opuścić. Chłopaki dadzą sobie radę. Mam bardzo ważne spotkanie biznesowe. Muszę nadrobić zaległości, jeśli chodzi o moją obecność na pierwszych stronach gazet. Mam nadzieję, że wystawicie porządną recenzję, bo naprawdę podoba mi się ten lokal.- Ostatni raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Naprawdę było dobre. Choć chyba nie tego szukałem. Potrzebowałem coś mocnego, ale zarazem gustownego i w końcu coś, co będzie się trzymać w ryzach dziedzica fortuny Malfoy’ów. Reasumując, klub był poprawny, ale niezadowalający. Skinąłem głową na do widzenia i udałem się do wyjścia. Miałem jeszcze pół godziny. Prawda jest taka, a nie inna. Nie miałem zamiaru przejmować firmy na siebie. Jest to zbyt duża odpowiedzialność. A ja już wystarczająco dużo życia zmarnowałem. Nie miałem ochoty jeździć na jakieś bezsensowne spotkania i słuchać nudnych projektów firm, które miały podbijać światowy rynek. To zdecydowanie nie moja bajka.
  
     Tłok. Domyślam się, że tak jest na wszystkich ważnych „imprezach”, gdzie burżuazja może się najeść i pokazać. Fotoreporterzy czyhali na nich nawet w toaletach. Bo wszędzie można się pomylić. Człowiek jest tylko człowiekiem. Nikt nie jest idealny i każdy popełnia błędy. W tym świecie jest to niedozwolone. Chyba, że masz wystarczająco dużo pieniędzy, żeby pokryć swoją szkodę i wynagrodzić reporterom straconą wypłatę. To już zależy od ciebie i grubości portfela. No, przede wszystkim od grubości portfela...  Pojawiłem się na kongresówce (Sali, w której przemawiał obecny minister i organizator całego spotkania), podczas, gdy jakiś ważniak schodził z podestu, a wokół rozległy się brawa. Czasami miałem wrażenie, że były to swojego rodzaju wyścigi. Kto klaśnie głośniej, na tego zwracało się więcej uwagi, więc ścigali się. By swoją osobą wypełnić jak najwięcej powietrza.  Spokojnie oparłem się o jedną ze ścian i czekałem aż oklaski ucichną.
     Gdy Johnson wyszedł na podest, brawa przybrały na sile. John podniósł rękę i wszystko ucichło. Przerysowany scenariusz nawet jak na świat arystokracji.
- Witam bardzo serdecznie wszystkich zebranych. Company Malfoy Dragon jest bardzo poważną korporacją, która zyskała wysoki poziom w kraju i na świecie. Założycielem był mój dobry przyjaciel i człowiek, którego od zawsze podziwiałem. Potrafił wszystko utrzymać w idealnym porządku i przede wszystkim miał głowę na karku. Zawsze mierzył siły na zamiary i osiągał obrane cele, dążąc do perfekcji.
- Johnsonie, czy mógłbym powiedzieć kilka słów?- Podczas tej, jakże skromnej, przemowy zdążyłem podejść do mówcy i zajść go od tylu. Nie ukrywam, rozbawiło mnie jego zdezorientowanie, ale bez słowa skinął głową i odsunął się, robiąc mi miejsce.
- Dzień dobry.- Patrząc z tego miejsca na tych ludzi zrobiło mi się ich żal. Lecz nie była to litość, tylko pożałowanie. Nie widzieli we mnie człowieka tylko sensacje. Czy miałem zamiar jej dostarczyć? Sam nie wiem…- Padło tu wiele słów na temat mojego ojca. To, jaki był, do czego dążył. Nikt nie wspomniał, że robił to kosztem szczęścia i rodziny. Pomijając jednak ten fakt, był chorym idealistą. Miał manię wyższości i nie dopuszczał do siebie, że ktoś może być od niego lepszy lub posiadać inną rację niż on.- Widziałem wiele emocji na ich twarzach. W pierwszym rzędzie siedziała moja matka. W pierwszych chwilach dojrzałem zawód w jej oczach. Nie skończyłem jeszcze przemówienia, a ona już miała go dosyć. I nie musiała nikomu o tym mówić. Wszyscy to widzieli. To jedna z jej cech, które uniemożliwiała jej prowadzenie tej firmy. Podstawą biznesu jest dobry bajer i manipulacja. Ona tego nie potrafiła. Ale może to i dobrze.- Ale to właśnie dzięki tym cechom możemy obserwować to, co stworzył. Idąc tu, słyszałem wiele pytań. A wszyscy pytali praktycznie o jedno. Czy będę w stanie poprowadzić firmę dalej? Czy się tego podejmę? Właśnie w tej chwili rozwiewam wasze wątpliwości. Otóż… Nie. Nie zajmę się Company Malfoy Dragon. To oficjalna decyzja. Miejsce mojego ojca zajmie Johnson Brend. Przyjaciel rodziny i narzeczony mojej matki.- Na Sali zapadła martwa cisza. Nikt się nie odzywał. Nawet najwięksi ignoranci zaprzestali tak ważnej czynności jak jedzenie, a ich łyżeczki zatrzymały się w pół drogi od jamy ustnej. Chyba powinno mi być głupio, że wprawiłem ich w aż takie zmieszanie! By rozwiać ich wszelakie pytania zwróciłem się mojego ojczyma przyjaznym tonem.- Gratuluję John. Ufam, że utrzymasz nasz status, a nawet podniesiesz jego rangę.- Uścisnąłem mu dłoń, a w kongresówce wybuchła fala braw. Zanim jeszcze opuściłem zebranie, spojrzałem na moją rodzicielkę. Patrzyła na mnie z dumą wypisaną na twarzy, a po zaróżowionym policzku spływała kryształowa łza. Skinąłem jej głową, na co delikatnie się uśmiechnęła. Może ten dzień nie był do końca zepsuty, ale i tak nie miałem siły już na dalsze rozrywki. Udałem się do domu, by w spokoju czekać.
Wziąłem prysznic i usiadłem w fotelu z butelką Whisky. I czekałem. Na co?
Na jutrzejsze nagłówki gazet?
Na matkę, która miała przyjść ze spotkania?
Na Johna, który pewnie teraz już fruwa na wysokości lamperii?
Na to, aż procentowy napój zmyje resztkę myśli o ojcu?
Na sen, który zabierze mnie od szarej rzeczywistości?
Na kogoś, kto rozświetliłby mi mój tunel?
Na kogoś, kto potrafiłby mi powiedzieć, że warto dalej walczyć?
Walczyć?
Ale, o co?